poniedziałek, 21 czerwca 2010

kontynuacja bloga

Nowe przygody na nowej stronie:
www.stacjacoco.blogspot.com

ZAPRASZAM!!!!

czwartek, 29 kwietnia 2010

last day

I to już ostatni dzień długiego urlopu.
najadłam się już świniny i innych delicji, więc powrócę do domu z pewnym doświadczeniem kulinarnym. Wizyta w lokalnym suremarkecie przyprawiła mnie o mały zawrót głowy,
co za selekcja!!!! Małe szczęścia.
Do zobaczenia online przy kolejnej podróży.
Tymczasem zawieszam pisanie bloga na kilka tygodni.

środa, 28 kwietnia 2010

daun

koniec. jestem juz w niemczech.
podziwiam krajobraz nadrenski, zielono i soczyscie od wiosny.

lot z Izraela troszke w stresie. Odprawa security, wraz z kontrola osobista, trwala ponad godzine. Na odprawie do samolotu bylam przez to 1 minute przed koncem odprawiania. Nie wystarczy wiec zjawic sie na lotnisku na 2 godziny przed odlotem......panie z ochrony trzepia wszystko....
marcin z asia zjawili sie o 4 rano, spalam do 15....

nowe zycie....

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Tel Aviv

I jestem po drugiej stronie. Izrael bardzo mnie zaskoczył. Przyjazna obsługa na granicy, żadnych problemów z wizą i paszportem, moją historią podróżowania po Syrii, i faktem mocnego wyeksploatowania materiału, z którego wykonany jest mój dokument.
5 godzin drzemki po wyczerpującym wieczorku pożegnalnym i jestem w Tel Avivie.
Pomoczyłam nogi w Morzu Śródziemnym, piękna piaszczysta plaża, wspaniałe jedzenie i przepiękni ludzie. Miasto przepełnione dizajnem i to w bardzo dobrym smaku. Qrcze, czuję się jakbym wyszła z jaskini po długim niebycie.
Mój gospodarz Tal jest niezwykle uczynny i sympatyczny. Ojciec Adam urodził się w Wałbrzychu i mieszkał do 57 we Wrocławiu. Troszkę pamięta polski, ale słabo rozmawia.
Świat jest mały.

niedziela, 25 kwietnia 2010

ostatki

nie będę się rozpisywać. Głowa boli, tabletki nie pomagają.....
muszę się jednak zregenerować do wieczora, bo ostatni wieczorek pożegnalny został.
ten naprawdę ostatni.

sobota, 24 kwietnia 2010

sake, haszysz i do widzenia


Dzisiaj party w naszym domu. Mamy też od kilku dni 2 gości z Japonii. Ryo nawiózł wiele smakołyków i kartonik sake.
Pete od 2 dni organizuje narkotyki miękkie. Ja chłodzę wino.
Będzie więc wesoły wieczorek na naszym dachu, miłe miejsce, dobry widok.
Na foto zachód słońca przed domem, kiedyś tam.

Powoli zbieram na kupkę moje drobiazgi....zrobiła się kupa.
Wysprzedałam troszkę sprzętu. Shadi kupił moja konsolę, płetwy i maskę. Może pozbędę się jeszcze kilku kilogramów. 50 kg do tachania troszkę odbiera mi radość powrotu. A tu jeszcze jakieś pamiątki i suveniry...wyrzucam stare, dodaje nowe.....nie chce się to skończyć.

piątek, 23 kwietnia 2010

pożegnania

I zaczęło się. Uściski i goodbaje.
Wczoraj wieczorek u Kell a po północy klub 35. na do widzenia nie zagrali najlepiej. W połowie muzyka stała się bardzo kiczowata. Oszczędzałam siły, aby panować nad oczami. Udało się. Cztery drinki na cały wieczór to przy tutejszych warunkach czysta abstynencja.
W poniedziałek odjazd. Mam nadzieję, że wystrzelone wczoraj anonimowo katiusze nie spowodują stanu wojny w Aqabie i nie zamkną granicy z Izraelem. Że samoloty będą latać i bezpiecznie lądować. Że pan z busa, do którego ciężko się dodzwonić, odbierze mnie z Daun i zawiezie do domu. Że już niedługo będę ściskać się ze wszystkimi i wznosić żołądkowo gorzkie toasty.

Na koniec jeszcze z lokalnych ciekawostek. Wnętrza tutejszych samochodów są niezwykle wyszukane. Arabowie lubują się w futerkach, maskotkach i błyszczących odblaskowych dekorach.
Im słodziej tym bezpieczniej chyba.
Na ten przykład pulpit tira.....mięciutkie koteczki.

czwartek, 22 kwietnia 2010

alien zdrowy


Laser wykonany. Wszystko nie trwało dłużej niż 10 minut.
Minęły już 24 godziny, widzę czysto. Oczy białe.
Przez pierwszą dobę nosiłam okulary ochronne, spora sensacja na ulicy. Taka odmiana burki. Jedni zakładają chusty, inni okulary.
Teraz dużo kropli do oczu, spowolniony tryb życia i wszystko powinno zagoić się szybko i dobrze.
Wspaniałe uczucie tak przejrzeć na oczy.

siódmy cud świata PETRA



Odbyłam podróż do Petry, miasta w skałach, liczącego sobie 2000 lat.
Po całym dniu włóczęgi zanocowałam w beduińskiej części Petry, przepiękni chłopcy jak z baśni Tysiąca i jednej nocy, dobre rutsowe jedzenie. Rano, przed 7 wróciłam na szlak.
Miejsce niesamowite, a kilometry w nogach czuję do dzisiaj.
Zakwasy potworne.

Zobaczyłam kolejny cud świata, więc spokojnie pojechałam do Ammanu oddać się w ręce tamtejszego doktora.
Dr Gamal studiował w Rosji. Sprawdził mi oczy....troszkę się pogorszyło od ostatniej wizyty.
Zabieg umówiony na wczesna 7 rano. Będzie dobrze!

niedziela, 18 kwietnia 2010

ostatnie nurki


Dzisiaj po raz ostatni wskakuję do wody. Historyczna chwila.
Ostatnie nurkowanie na łodzi z sympatyczną amerykańską rodziną, cudownie wychowane dzieciaki. Pod wodą gorzej, troszkę paniki u starszego pokolenia....ale udało się. Niestety rekina na do widzenia nie widziałam. Ale dzień pożegnalny udany.

Jutro do Petry a stamtąd do stolicy do pana doktora.
Czy 27 samolot poleci do Kolonii? Nie wiadomo.......niusy podają możliwość kilku tygodniowego zatrzymania ruchu lotniczego w Europie. Jest jeszcze kilka dni do planowanego wylotu.....

Na foto panorama Aqaby z izraelskim Eilatem w tle. Widok z naszego dachu. Na niebie symboliczna chmura, ale zwyczajna, arabska, nie żadna pyłowa....

sobota, 17 kwietnia 2010

katastrofy wulkaniczne


Wulkan pozmieniał nam plany.
Alex nie przyjedzie , bo nie ma samolotów do 22 kwietnia.
Nie będzie więc hulanki na łódce.
Tym samym wszyscy się smucimy.
Dzisiaj z Saori szukałyśmy wejścia do wraku, aby przed moim odjazdem zobaczyć jeszcze jak jest w środku..... Nic specjalnego nie znalazłyśmy, nie wiem czy są jeszcze inne wejścia.
Spenetrowałyśmy każdą dziurę......bez okularów niezła mgła przed oczami. Chyba mogłabym wpłynąć do paszczy rekina orientując się w ostatniej chwili gdzie zmierzam....rekina nie było, ale dużo kolczatka.

piątek, 16 kwietnia 2010

morze martwe


Byłam w depresji. 400 m poniżej poziomu morza, 10 % więcej tlenu niż nad Morzem Śródziemnym,, 21 cennych minerałów zawartych w tej 32% słonej wodzie. Błogość i metafizyka. Oleista woda Morza Martwego jest balsamem.....udawałam materac na powierzchni prawie 4 godziny. Wysmarowałam się czarnym błotem i czekałam aż wszystkie zmarszczki znikną. Nie wyprostowały się, ale skóra w sekundę staje się aksamitna.
Zabrałam na wynos butelkę wody i powróciłam na stopa do Aqaby. Zabrał mnie taryfiarz z rosyjskimi turystami. W sumie ponad 600 km do przebycia w jeden dzień. Na szczęście tutejsze autostrady i puste i komfortowe. Jedzie się bardzo szybko.
Szkoda, że tak daleko. Następnym razem postaram się o urlop nad Morzem Martwym. Nurkowanie rekreacyjne nie wchodzi w grę, ale są inne możliwości. Można np ręcznie wydobywać muł....znaczy się zdrowotna glinkę.

W poniedziałek uciekam do Petry, kolejnego cudu świata.
W niedzielę zatem moje ostatnie nurkowanie w Aqabie. No i co za tym idzie wielkie party na łódce....nie tylko z mojej okazji. Pete kończy egzamin instruktorski (jak się uda), Allaa ma łódź i jego dziewczyna przyjeżdża na wakacje, więc okazji do biesiadowania sporo.

środa, 14 kwietnia 2010

nowy wymiar


Dzisiejszy poranek był trudny.........wyjątkowo dokuczliwa choroba głowy po mocno zakrapianej nocy. Nie mogłam się podnieść.
Po meczu drużyny Dive Aqaba, na którym już pękła druga butelka wódki, kontynuowaliśmy spożywanie u Kell. Rano wszyscy zaspaliśmy, Pete obudził się pierwszy i pobiegł do pracy, ja czekałam aż helikoptery odlecą znad mojej głowy....po 30 minutach jednak trzeba było się zbierać. Kell i Kriss równie poturbowani zmusili się do śniadania.
Ja nie mogłam niczego prócz wody. Dojechałam do pracy, nieco opóźniona, zażyłam NURofen, z nadzieją, że mi pomoże szybko. Po 3 minutach wyskoczył skąd przyszedł, wraz z fontanną wody, która pod ciśnieniem wybiła z moich ust. Shadi zapytał tylko czy dobrze się czuję i czy na pewno chcę nurkować. Chciałam bardzo. Wiedziałam, że pobyt w zimnej wodzie przyniesie mi ulgę.

Zamontowałam okulary do maski, wszystko zapowiadało się cacy. Wyglądało pokracznie, ale była nadzieją, że będę widzieć po normalnemu. Nic bardziej mylnego. Okulary w sekundę zaparowały, podniosły się do góry i wprowadziły totalną dezorientację przestrzeni i wymiaru. W połowie nurkowania poddałam się, przystanęłam na chwilę, ściągnęłam maskę, wyjęłam ciało obce. Okulary lepiej działają założone na maskę. Ale pod wodą nie są aż tak potrzebne. Drugie nurkowanie już bez okularów, znacznie lepiej.....

wtorek, 13 kwietnia 2010

okularnica

Cały dzionek na wpół ślepo tzn. ćwiczyłam oczy, może się naprawią i nie trzeba laserować.....
Bez nurkowania, znalazłam maskę, która pomieści moje oprawki, więc jutro będzie śmiesznie.....uzupełnię notkę fotosem.

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

powracam

I nadeszła chwila długo wyczekiwanego powrotu. Zakupiłam bilet.
27 kwietnia lecę do Kolonii.
Tam, mój wielki brat Marcin Lee, odbierze mnie i ugości w swoim nowym domu w Daun. Zostanę z nimi jakieś 3 dni i zmierzam do Wro.
21 kwietnia jadę do Ammanu na zabieg laserowy. Wszystko więc staje się już mocno napięte i muszę zagęszczać ruchy. Troszkę w tym wszystkim niepokoju i chaosu, że coś pójdzie nie tak, że nie zdarzę zobaczyć Petry i Morza Martwego..... czeka mnie jeszcze kilka przyziemnych przyjemności/obowiązków jak party na łodzi i kilka pijackich wieczorków z ekipą Dive Aqaba, Krissem i Kelly. Nie dam już jednak rady ponurkować z delfinami w Eilat.
Yalla zatem!

niedziela, 11 kwietnia 2010

katastrofa "polityczne vacum"

Wieści o tym, co stało się w Smoleńsku dotarły do mnie z pewnym opóźnieniem.
Wróciłam na ląd po 3 nurkowaniach i przeczytałam smsa od Saori, że polski prezydent wraz z małżonką zginęli w katastrofie lotniczej. Dopiero po podłączeniu się do netu dowiedziałam się więcej i na jaką skalę to jest katastrofa. Paradoks straszny. Zginął też pan Skrzypek, Prezes NBP, z którym to nie tak dawno miałam do czynienia.....

Po pracy z ekipą Dive Aqaba wypiliśmy morze alkoholu, smutki odeszły. Głowa boli do teraz.

piątek, 9 kwietnia 2010

trutka

2 dni z trutką w brzuchu. Najadłam się łapczywie świniny z rosyjskich delikatesów. Produkt przeznaczony był do gillowania, więc spożyty w pośpiechu bez ognia zaszkodził mi. Mój immu system jednak działa dobrze, walczyliśmy przez chwilę, brzuch podolewał jakbym się kamieni najadła, ale jest już dobrze.
Mój telefon wytrzeźwiał. Hammdullah!!! Gin wyparował z niego, opaliłam go na słońcu, przewietrzyłam sprężonym powietrzem.....
gra i dzwoni.

Przechodzą mnie dreszcze powrotu.
Tęsknota za morzem jak go zabraknie.
Dominuje mnie jednak uczucie radości powrotu do domu na jakiś czas. Dosyć tego orientu. Troszkę stresu z walką na lotniskach z bagażem. Z nurkowymi gratami, laptopem i aparatem będzie tego ok 60 kg. Do Madrytu zamierzam zabrać tylko bagaż podręczny, koniec z walizami.

czwartek, 8 kwietnia 2010

powrót

Wróciliśmy na szklane ekrany i touchscreeny...nie ma jednak sensu opisywanie co wydarzyło się w minionych dniach. Czas pędzi do przodu i to jest ważne, lada chwila zaczynam pakowanie gratów. Wykańczam wszystkie kosmetyki, zużywam ubrania aby ograniczyć swój bagaż do objętości i wagi, którą mogę unieść. Bilet powrotny wciąż nie zablookowany, waham się między opcją lotu z Izraela, zobaczenia Jerusalem lub bezpośrednio z Aqaby do Brukselii. Może do Wiednia, może do Niemiec. Różne są drogi, ale wszystkie prowadzą do wrocławia.
Tak kochani, już niebawem panna fontanna pojawi się w majowej poświacie i pozostanie do 31 maja. bardzo mi się już chce powracać. odliczanie włączone. gdyby nie Pete wyjechałabym za 2 tygodnie, ale chcę poczekać na jego instruktorski egzamin a właściwie jego świętowanie. bardzo się cieszę, że moje dni w Aqabie nabrały blasku i życia.
Pete jest radosnym elementem tutejszego etapu. tym samym życie w Aqabie stało się droższe, wydatki towarzyskie.
Wczoraj mój telefon stracił kontakt ze światem, utopił się w kroplach ginu. Rozpaczliwie próbuje go osuszyć i wskrzesić w nim życie. To taki piękny model. Mam nadzieję, że się obudzi...

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

milczek

wciąż bez netu....
Wielkanoc po arabsku właściwie zakończona,
3 jajka na twardo dla uczczenia tradycji.
Odrobina alkoholu...

czwartek, 1 kwietnia 2010

brak kontaktu

Shadi nie opłacił abonamentu, nie mamy więc chwilowo netu. BUUUUU...
Dużo jednak nurkowania więc i czasu mniej na życie online. Nie mniej jednak jestem, żyję, mam się dobrze.
Mam teraz więcej towarzystwa dookoła, wieczory więc "na mieście", Kelly i Kriss to też dobra para na nawiązywanie kontaktów, wiec szybko zbudowała się sieć znajomych. Aqaba mała jest w sumie, wszyscy już wiedzą wszystko o wszystkich zanim się poznają.
Mam też nowego znajomego, sexy Pete. Bardzo młody, ale niezwykle urokliwy. Wzorowy model z niego by był, może uda mi się pstryknąć kilka zdjęć.

niedziela, 28 marca 2010

haj sizon


I zaczęło się. Jakby więcej pracy, sporo nowicjuszy DSD do przyuczenia....czasami łatwo i ludzie szybko pojmują na czym polega obsługa bcd, czasem czarna magia, walka.
Przybył ostatnio do Aqaby wielki okręt marynarki wojennej z Francji
i codziennie dziesiątki młodych Francuzów próbuje nurkować, z nami
i z innymi szkołami.
Dzisiaj dla odmiany miałam Hiszpanów z Barcelony. Troszkę popróbowałam porozmawiać ale nie jest to jeszcze flow...hahha, powoli, powoli, bilet do Madrytu zabukowany, więc trzeba się starać mówić i rozumieć.
Kel i Kris przenoszą się na plaże. Będą mieszkać w centrum nurkowym, ładne miejsce, ale bardzo daleko od nas tutaj......troszkę się martwię, że lenistwo weźmie górę i będziemy się spotykać raz w tygodniu.
Dzisiaj planujemy jakieś spotkanie wieczorem, coś w stylu pożegnania ich starego lokum.

piątek, 26 marca 2010

zmiana czasu

Wczoraj odbyła się Huczna impreza.. Wiele trunków różnorakich polało się w zaciszu centrum Aqaba Dive. Po 11 cała gromada przeniosła się do niejakiego clubu 35. Więcej nie pamiętam.
Rano, w mękach powstałam do pracy. Pod centrum czekalo już 9 osób, francuskie obłeżenie. Shadi nie pamietał, ze przestawiamy czas. Miał wyłaczony telefon, wiec kontakt z nim był utrudniony. Zjawił się o 9.45 nieświadomy wpadki.
Nie było czasu na rozczulanie się nad złym samo poczuciem, od razu do wody z dsd wskoczyłam. Dopiero po powrocie poczułam jak opuszcza mnie energia i zdrzemnełam się na kanapie wygodnego Chevroleta.

czwartek, 25 marca 2010

łódka


Dzisiaj dzień na łódce z Finami. Dziwaczni troszkę to ludzie, sympatyczni ale mówią jakoś tak jakby pod lodu się dopiero wynurzyli, akcent typu Werner Herzog.
Pod wodą radzą sobie sprawnie, jak na początkujących.
Obdarzyli mnie napiwkiem. Będzie na dzisiejszą bibkę z Krissem, Kelly i innymi.
Planuję w przyszłym tygodniu wybrać się w końcu do Petry. Za chwilę bowiem zrobi się nieznośnie upalnie i wędrowanie przez góry w słońcu może nie być takie przyjemne. Zamierzam obejść główne wejście i przetrawersować na dziko jak niektórzy. 33 euro za wstęp to jakby za dużo.

środa, 24 marca 2010

visa cdn

Dzisiaj nastąpił kres naszych zabiegań wizowych. W sumie odwiedziłyśmy 7 razy stosowne miejsca, oddałyśmy krew,
odciski palców i 10 dinarów jordańskich.
W końcowej fazie oczekiwania zawiesił się panu komputer, potem ktoś pozostawił walizkę, więc zaczęło się małe szaleństwo czy to czasem nie bomba. Nie wybuchła wtedy kiedy pan wypisywał nam wizę.....na szczęście. A na koniec zrobił się mały kłopot, że nie ma naszych nazwisk na kontrakcie wynajmu mieszkania......o mały włos nas nie odesłano bez wizy znowu......naczelnik Policji jednak wydał ostateczną decyzję, że obejdzie się bez Shadiego, który już kilka razy próbował z nami załatwić formalności. A zatem mogę pozostać w Jordanii do 17 maja! Hurrraaa!!!

poniedziałek, 22 marca 2010

1 min tornado

Dzisiaj plażą przespacerowało małe tornado. Zawiało i zmiotło wszystko co było lżejsze od butli.
Za wartościowymi rzeczami pobiegliśmy do wody. Kilku rzeczy, mniej ważnych i śmieci nie udało się uratować. Podryfowały.....pewnie do Izraela, bo tam najbliżej.

niedziela, 21 marca 2010

tylko 22


Temperatura wody ostatnio obniżyła się do 22, z 24 stopni. Brrrr...potworna różnica. Pląsawica Hantingtona po 15 minutach. Całe dwa nurki skupiona byłam na dwóch myślach: siku i zimno.

Ostatnio z Kell i Krisem wypiliśmy sporo alkoholi różnych. Prawdziwe pijaństwo, wczorajszy dzień więc nie należał do szczytowej formy. Nie poszłam nurkować i o 15 zebrałam się do domu odpoczywać. Pyszna Moskiewska wódka okazała się jednak tak samo mocna jak zawsze.

I kolejna wiadomość - nie mam AIDS. Tak przynajmniej mówią w arabskim szpitalu. Mogę zatem przedłużyć wizę o kolejne 6 tygodni. Tyle mi bowiem zostało. TIK-TAK.

sobota, 20 marca 2010

wielkie odkrycia


Ciekawość kazała mi zajrzeć do sklepiku rosyjskiego, który często mijam w drodze do domu. A tam niespodzianka,obok rosyjskiej
Kobiety i Życia odnalazłam kaszę gryczaną i świninę.
Odkrycie kaszy to przy mojej bezglutenowej diecie jak nowy kontynent na globusie. Arabowie nie znają bowiem produktów niemącznych. Dla nich alergia pokarmowa to jakaś fantazja jak wegetariaństwo.
Dziwią się potwornie dlaczego. To co inne i nieznane to nieciekawe, nie podoba się. Nawet cywilizowany Shadi podchodzi pod tę kategorię.
Każdy, którego poznałam nie może uwierzyć, że nie palę papierosów.
Jak? Dlaczego? Co mi jest?
Oni palą zawsze i wszędzie, w taksówce, w banku, w sklepie, w restauracji, w McDonaldzie, przed nurkowaniem, po nurkowaniu, przed snem, czasami w środku nocy, generalnie 3-4 paczki przerabiają dziennie. Świadomość szkodliwości nikotyny jest znikoma chyba, bo jak to inaczej wytłumaczyć. Moda na niepalenie jeszcze długo chyba tu nie dojdzie.

Dlatego muszę stąd szybko uciekać i długo nie wrócę chyba do arabskiego świata. Kolejny przystanek musi być zielony i soczysty. Dosyć mam suszy, pustyni, kurzu i dymu papierosowego.

piątek, 19 marca 2010

na łódce

Oddelegowano mnie dzisiaj na łódkę. Mieszanka naszych Szwedów, Filipinek i lokalesów.
Chłodny wiaterek zawiewał więc trudno było utrzymać kubek z ciepłą herbatą po nurkowaniu. Kapka Bacardi ustabilizowała chwyt.
Podczas mojej nieobecności w centrum zaszły poważne zmiany. Shadi zwolnił Saori, nie wytrzymał już. Kompromisom stop.
Ja w gruncie rzeczy pozytywnie jestem nastawiona do tej zmiany, bo Saori okazała się wyjątkowo trudną współpracownicą, może nie koniecznie w stosunku do mnie, ale nieprzyjemnie było słuchać dziecinnych sprzeczek. Młoda siksa bez doświadczenia, nie umiejąca słuchać poleceń, wyciągać wniosków i zapobiegać awariom. Taka moja poboczna uwaga.
Praca divemastera to nie tylko przebieranie płetwami pod wodą. Dużo w tym logistyki i działań naziemnych. Trzeba być zdyscyplinowanym, uśmiechniętym i entuzjastycznym wbrew nastrojowi czy pogodzie. Elastyczność i przewidywalność to ważne cechy. W zasadzie nic takiego, ale wiele osób jednak nie do końca sobie z tym radzi.
Wczoraj przywitałam się z Krissem i Kell. Dotarli do Aqaby.
Wypiliśmy piękne winko, zmęczeni byli po podróży troszkę, więc o północy powędrowałam do domu. Dobrze było ich zobaczyć. Brakowało mi ich. Ensallah będziemy mieli dużo czasu dla siebie.

czwartek, 18 marca 2010

AIDS

Rozpoczęłyśmy procedury wizowe. Elementem niezbędnym do otrzymania przedłużenia wizy jest negatywny wynik testu na AIDS. Dzisiaj oddałyśmy krew w rządowym szpitalu. W sobotę wyniki.
Potem wycieczka do Tourist Police i offisu Aqaba Zone.
Dzisiaj mija miesiąc od przyjazdu, więc czas najwyższy aby pozapinać wszystkie formalności.

Wczorajszy dzień był parszywy, nuda cały dzionek, bez nurkowania. Nic nie załatwiliśmy w sprawie wizy, tylko nas biedny Shadi obwiózł po całej Aqabie. Po pracy wróciłyśmy do domu na piechotę i pod samym domem zorientowałam się, że klucz do drzwi zostawiłam w torbie od laptopa, a ta została w centrum. Szybka akcja powrotu po klucz. Zaszalałam taryfą. Są tutaj wyjątkowo tanie (3 zł za kurs po mieście).
W domu, na dobitkę, czekała na mnie w telewizji moja ulubiona Celin Dijon w super show u Ophry. Musiałam się położyć spać o 22.... Wszyscy co choć odrobinę znają moje gusta muzyczne, wiedzą, że głos tej pani przyprawia mnie o dreszcze wstrętu. Saori była zachwycona jej koncertem z 4 tenorami kanadyjskimi. Dopytywała mnie dlaczego mi się nie podoba....że przecież to podobne do Kyle Minogue i Whitney Houston.....i co ja jej miałam odpowiedzieć.
Jasne, że podobne, tak samo słabe.

Dzisiaj nurkowałam na Gorgon I, piękna rafa. Spotkaliśmy żółwia i wielką ośmiornicę. Poza tym gigantyczna gorgonia i przepiękne pagórkowate dno wypełnione po brzegi koralami. Chyba numer jeden w dotychczasowym rankingu tutejszych nurkowisk.

wtorek, 16 marca 2010

powrót monofina

W bardzo sprzyjających okolicznościach na powrót stałam się posiadaczem monofina.
Wzięłam udział w sympatycznym rejsie starszych turystów holenderskich gdzie miałam podjąć próbę nurkowania z nimi na wodach otwartych. Nie udało się, bo raz większość była po prostu za stara, a po drugie, dobrze mi znana, natura holenderska wyjątkowo oszczędna jest, więc wydanie 40 JD na intro dive nie mieściło się w głowie przeciętnego Dutcha

Tym samym cały dzień spędziłam na łódce, popływałam troszkę.
I tutaj, szef łodzi, nie kapitan, zaskoczył mnie bardzo. Zaofiarował mi monopłetwę, z której wyrósł dawno temu. Bardzo się ucieszyłam. Wiele praktykowałam wcześniej styl syreni, ale nie miałam okazji sprawdzić czy radzę sobie lepiej niż za pierwszym razem, kiedy Patryk użyczył mi sprzętu bez instrukcji obsługi.
Dobrze mi poszło, już skurcze stopy nie wystąpiły i jakby większa lekkość przy falowaniu. Szybkie to jest jak torpeda. szybsze niż moja zdolność wyrównywania ciśnienia w pionowym zanurzaniu. Nad tym muszę jeszcze popracować.

Dzisiaj wolne od nurkowania, uczę się hiszpańskiego i powtarzam teorie nurkową. Fizyka, ciśnienia parcjalne i prawo Archimedesa. Moja zdolność kumania fizyki jest wciąż, niezmiennie, oporna, jak w podstawówce i liceum. Teraz mam jednak większa motywację aby zrozumieć to czym się zajmuję.
Może jak codziennie wkuje kilka wzorów i definicji to się w końcu nauczę czegoś ścisłego, przed czym mój umysł się uparcie broni. Może, a tymczasem morze....

poniedziałek, 15 marca 2010

nawigacja


Dzisiaj po raz pierwszy pogubiłam się pod wodą. Od czasu zgubienia mojego czarodziejskiego mikro kompasu muszę posługiwać się intuicją, co w przypadku nieznanych mi miejsc nie zawsze jest proste. Przy odrobinie chmur zakrywających słońce i nieco silniejszego niż zwykle prądu podryfowałam na odległe zbocza Canyonu Oliviera Wolfa. W drugim nurkowaniu już nadrobiłam omyłkę i zaprowadziłam klienta do czołgu m40 i sławnych 7 Sisters, ale niesmak po nieudanej nawigacji po nieciekawych pagórkach pozostał.
Na szczęście klient albo dobrze wychowany albo nowicjusz i nie narzekał, że miał poczucie że miejsce nieatrakcyjne. Przyznał, że bardzo mu się podobało.

niedziela, 14 marca 2010

prawdziwe lato

Zrobił się już gorąco....nawet jak ratował mnie (w ramach szkolenia) Cody, mieszkaniec z Alaski, nie zrobiło się chłodniej. Udawałam nieżywą dobre 15 minut, wyciągnęli mnie z dna i odratowali.

Cody bardzo zapraszał na Alaskę, gdzie poluje na niedźwiedzie i żyje bez prądu, systematycznie łowiąc ryby w przeręblu. Niezbyt kusząca propozycja.....zdecydowanie wolę ciepło.
Justin, oryginalnie ze Sri Lanki, urodzony i zamieszkały w Australii. Zatrzymał się u nas na kilka dni, nauczyliśmy go nurkować.

Wypiliśmy wspólnie kilka butelek araku, które Cody uparcie przynosił do domu. Nawet niezły, oeźwiający to napój. Przekonałam się a nowo, po niesmacznych doświadczeniach z Syrii. 10 lat abstynencji anyżowej przełamane.


sobota, 13 marca 2010

chevrolet


Nie było światłowodu przez jakiś czas. Miałam więc przerwę.
W tak zwanym międzyczasie dużo się nie wydarzyło. Mohamad, nasz pomocnik zakupił wspaniałego Chevroleta. Piękny amerykański kolos. W wyposażeniu brakuje tylko lodówki i video.

Popsuła się nieco atmosfera w pracy. Saori w trzecim tygodniu dostała jakiejś korby. Wciąż sprzecza się z Shadim, który jest, proszę wierzyć, naj naj tolerancyjnym szefem z jakim można mieć do czynienia. Głupie foszki i obrażona mina. Dziewczę nam kompletnie zgłupiało i chyba nastąpi eksmisja.
Dla mnie najwspanialsza wiadomość minionych dni to jednak przyjazd Kelly i Krissa do Aqaby.
Pomogłam im znaleźć pracę i przybywają 17 marca.
HURRRRRRAAAA.

Wczoraj byłam na wielkim spotkaniu regionalnym PADI tzw. update forum. Poczułam, że pracuję w korporacji i że diving to zarabianie pieniędzy, a przy okazji fun.

Dzisiaj kolejny boat trip, wspaniale, bo na plaży w arabski weekend czyli piątek-sobota dzieją się dziwne rzeczy. Tłumy biesiadujących rodzin, kąpiących się w ciuchach i adidasach. Dla większości widok nurka to jak spotkanie z kosmitą, nie przestają się przyglądać uparcie, a faceci niby przypadkiem przechodząc szturchają
i ślizgają się...blleee

wtorek, 9 marca 2010

zdrowa dieta

Przedstawiam wszystkim niedowiarkom, że pobyt sprzyja zdrowej diecie, oto wnętrze naszej lodówki po zakupach.
Saori, choć z innej bajki, wyznaję zasadę zdrowego karmienia się. Oczywiście kusi ją pobliski McDonald, ale rozsądnie spożywa wszystko co ugotuję.
Sama też kucharzy, miłe bardzo, że niemalże codziennie przygotowuje dla nas do pracy lunch boxy.
W Jordanii właściwie jest wybór wszystkiego, a nawet i więcej tzn. są warzywa i owoce, których nazw i smaku nie znam.

niedziela, 7 marca 2010

łódka


W sobotę udaliśmy się na wycieczkę łódką. Bardzo nalegałam na wypad łódkowy, bo w zatoce stacjonował statek towarowy przynęta i była to szansa na spotkanie rekinów różnej maści. Shadi, początkowo przeciwny zorganizował łódź wbrew zasadom logiki i biznespalnu. Popłynęliśmy, rekinów nie było....byłam potwornie rozczarowana, jak niegdyś w Safadze kiedy nie mogłam popływać z delfinami.
O statku wspomnianym czytałam na sieci, przypływa czasami wielki transport z Australii, pełen żywca, który w czasie podróżny różnie kończy. Martwe zwierzaki lądują w morzu. Tym samym wiele rekinów podąża szlakiem do Aqaby. Była więc szansa na wspaniałe nurkowanie, nie mieliśmy jednak tyle szczęścia....
Mimo wszystko było sympatycznie, bardzo kameralnie, z pieczonym kurczakiem i ładnym zachodem słońca.

piątek, 5 marca 2010

rekiny

O rekinach napiszę później, bo teraz bardzo zajęta jestem. Dużo butli do naładowania i wiele sprzętu do opłukania......
Teraz mogę uzupełnić notkę.
Przypłynął do naszej zatoki rekin wielorybi. 7 metrów długości, pojawił się 15 m od brzegu na wodach do ćwiczeń - na głębokości 6 metrów. Ahmad ze swoją studentka zmierzyli się z nim oko w oko niemalże. Szaleństwo. Bydlak.
Ja, niestety tego dnia z moja szwedzka nurkującą rodziną penetrowałam inne nurkowiska. Nie mieliśmy tyle szczęścia. Bezskutecznie wróciliśmy na koniec w szczęśliwe miejsce.
Nie widziałam go.:(

czwartek, 4 marca 2010

pieczątka firmowa

Po długich rozmyślaniach zdecydowałam się doprowadzić sprawę pieczątki firmowej do końca.
Dzięki Zośce pomysł z głowy i żarcik w jednym stał się namacalnymi pikselami. Trzeba teraz poszukać wykonawcy.
W Egipcie bardzo tanio robili pieczątki, mam nadzieję, że tutaj też.


Wczoraj udało się zrobić 3 przyjemne nurkowania. Byłam po raz pierwszy na Cable Canyon. Niesamowite połączenie wyrafinowanych konstrukcji podwodnych, kabli Alcatela, i natury. Pierwsze miejsce gdzie chciałbym porobić zdjęcia. Może wiec nie będę opisywać więcej, a postaram się popstrykać. Byłam pod wielkim wrażeniem.

Polecam linkę http://www.lena-gieseke.com/guernica/movie.html Impresionant...

wtorek, 2 marca 2010

projekt



Zaprojektowałam ulotkę naszą, którą Shadi wyśle do różnych firm w Amanie, gdzie zatrudniają cudzoziemców. Zamieściłam swoje podwodne foto. Dobrze tak czasem pokreować...hahaha. Dzięki Zosi wprowadziłam kilka drobnych zmian co by nawet w tym arabskim świecie, gdzie dizajn nie istnieje zachowane były reguły projektowania, właściwe znaki i interlinie.

Pogoda zrobiła się znowu, więc ruszyliśmy z nurkowaniami.
Jutro mam grupę wysokich Szwedów na 2 dni. Dzisiaj hiszpański.

poniedziałek, 1 marca 2010

poważna awaria

Wczoraj odbyło się niebezpieczne nurkowanie.
Ahmad, Mohamad i Saori pojechali z klientami na Cedar Pride. Od rana troszkę wiało. Ale jak dojechali na plaże to już był mały huraganik. Fale kilkumetrowe, wiatr porywisty. Ciepło ale bardzo inaczej niż zwykle w Aqabie.
Mimo wszystko zdecydowali się nurkować.
Saori wróciła po 10 minutach, po tym jak z Mathew zanurzyli się na 15 m i nie mogli znaleźć wraku, widoczność max 2 metry. Dla nurków rekreacyjnych to warunki ekstremalne. Ahmad zabrał Isham na wrak, znalazł go, ale w drodze powrotnej zgubił dziewczynę, w sekundzie, w tak zwanym oka mgnieniu. Wynurzył się i zasygnalizował pomoc. Reszta ekip na brzegu struchlała, zaczęła się akcja ratownicza. Po długiej minucie dziewczyna się wynurzyła.
Wyjście na brzeg nie było łatwe, nie doświadczeni poharatali się na płytkiej rafie. Student Mohameda ze łzami w oczach prosił o wyciągnięcie na brzeg.
Straciliśmy w akcji 3 płetwy i trochę krwi Mohamada. Drugie nurkowanie odwołane.
Na zdjęciach dalsza część naszej bazy.
Ahmad, okulista, dzisiaj zaczyna techniczne kursy. Pracowaliśmy razem w Dahabie, pod jego okiem stałam się divemasterką i asystentką instruktora. Saori też jest jego studentką.

I Mohamad, niegdyś żonaty z Polką z Krakowa. Dzisiaj w arabskim klimacie osadzony, syn szefa, obżartuch i żartowniś. Zapalony fotograf podwodny, dorobku jednak nie widziałam.
Taka nasza ekipa.

niedziela, 28 lutego 2010

pod wodą

Wczoraj dwa przyjemne nury.
Francuski pasjonata Didier i ja. Penetrowaliśmy wrak Cedar Pride co w normalnych warunkach nie jest możliwe.
Piękne ulotne życie podwodne, delikatnie falujące z prądem. Pożyczyłam aparat od Ahmada do testów,nie jest jeszcze rozpoznany do końca, ale przy drugim nurkowaniu poszło sprawniej....tylko baterii zabrakło.

Dzisiaj wiatr się zerwał dosyć ostry, zostałam w bazie na czatach. Saori pojechała na nurki.
Tym samym powracam do hiszpańskiego po 2 dniach odpoczynku naukowego.

piątek, 26 lutego 2010

czasem słońce czasem deszcz

Qrde flaczek. Drugi dzień nie-pogody....
W nocy burza z piorunami, w dzień na przemian słońce deszcz tęcza.
Po dwóch nurach miałam już dosyć przygody. Ale divemaster musi być zawsze uśmiechnięty i świecić przykładem. Diving is fun!

czwartek, 25 lutego 2010

deszcz


Wygląda na to, że mam szczęście do dziwnych zjawisk atmosferycznych.
Dzisiaj pada deszcz.
To wyjątkowa sytuacja. Kropiło jak wchodziliśmy do wody,jak wychodziliśmy było lepiej, potem jak wchodziliśmy znowu padało, a jak wróciliśmy do centrum to już była prawdziwa letnia polska ulewa. Trwała kilka minut, ale Shadi powiedział, że nie pamięta takiego deszczu w Aqabie, a mieszka tu 6 lat.
Dla mnie i dla Saorii, egzotyczne to i cieszyłyśmy się na widok znanych nam dobrze kropelek....
Tęskno czasem za szarówką na niebie, chmurami i gastronomicznym latem.
Jutro jedziemy na nowe rafy....czołg M40. Frajducha.
A teraz ciepły posiłek, Shadi dba o nas bardzo. Codziennie dostajemy lunch, dzisiaj też wypłatę tygodniową.
Bardzo miłe miejsce do pracy, aż żal będzie to zostawiać i opuszczać takiego dobrego szefa.
Zapomniałam podać mój nowy numer telefonu.
Oto on +962 7751 53 452

środa, 24 lutego 2010

español

Dzisiaj, bez nurkowania się obeszło. Niemalże cały dzień spędziłam na nauce hiszpańskiego. Mail od Oskara z Madrytu zmotywował mnie do ciężkiej pracy. Bardzo serdecznie domaga się mojego przyjazdu. Dosyć często pokazują się tutaj Hiszpanie więc mam gdzie praktykować.
Długa droga jeszcze do swobodnej konwersacji, ale zawzięcie, kilka razy w tygodniu ćwiczę, powtarzam, notuję. Mam książkę i dobrego nauczyciela online, opłaciłam premium subskrypcje na 6 miesięcy. Wirtualny nauczyciel sprawdza moje zadania, wymowę i słownictwo. Nigdy nie podejrzewałam, że da się uczyć z komputerem.
Więc da się i ma to sens.
Na foto typowe arabskie pikle. Ogóraski konserwowe.

wtorek, 23 lutego 2010

team

Przedstawiam nasz zespół. Wczoraj zrobiliśmy sesję na potrzeby www.
Tak na szybko, na podwórku, troszkę na śmieszno.
Shadi, lat 28, bardzo fajny kumpel, dba o nas jak o siostry.
Wczoraj zabrał nas do China Town, gdzie kupiłyśmy wszystkie gadżety dla domu i dobrego samopoczucia. Potem, jego kuzyn zaprosił nas do wypaśnej cukierni, gdzie lokalne przysmaki rozpływają się w ustach.
Mamy więc lusterko w łazience i lunch boxy do pracy.
Shadi ma słowiańską żonę z Ljubliany, ale teraz jej tu nie ma. Przyjedzie w kwietniu.

Saori Moriyama, Japan, lat 24. Bardzo wesoła i entuzjastycznie nastawiona do życia. Otoczona gadżetami japońskimi młoda dziewczyna, wczoraj kupiła misia aby trzymać w nim telefon. czasami potrafi rozczulić, czasami poddenerwować. Shadi wciąż nie może przyzwyczaić się do jej angielskiego z japońskim wykończeniem. Ja łapię się na tym, że zaczynam akcentować po japońsku.

I ja, panna fontanna, pośrodku Arabskiej Zatoki,
zawsze chętna do pomocy, podzielenia się powietrzem i wskrzeszenia oddechu.

Dobry z nas zespół, podsumowuję tym samym nasz tydzień w Aqabie.

Dzisiaj pierwsze nocne nurkowanie,musieliśmy powiadomić NAVY, która oddeleguje nurka, który przypilnuje nas i ochroni kraj przed ewentualnym atakiem. Nurkujemy z Chińczykiem, więc wszystko wygląda bardzo podejrzanie....

poniedziałek, 22 lutego 2010

leniwy poniedziałek

I dzieje się.
Powoli, leniwym arabskim tempem ale idzie ku dobremu i w kalendarzu też do przodu.
Wierzyć mi się nie chce, że to już 22 luty.
Zaczęliśmy mały remont w centrum, gładzie,malowanie i takie tam odświeżenie wizualne biura. Shaddy, nasz manago, rozpoczął zarządzanie Aqaba INTL od stycznia, więc dużo pracy jeszcze aby odkurzyć legendarne centrum Aqaba. Legendarne, bo właściciel, protoplasta, nurkował z Jacque Custo. Samo wnętrze centrum dzisiaj wygląda dosyć vintage, z boazerią na ścianach i błękitnymi ścianami. Są też zabawne malunki, nie tak wiekowe. Gdyby pociągnąć je dalej byłoby jak w przedszkolu.:) Kolorowo, infantylnie.
Przekonujemy Shaddiego tdo pomalowania na różowo ściany na zewnątrz gdzie płucze się sprzęt. jeszcze się nie dał przekonać.

Powoli poznaję się również z młodą Saorii. Mimo, że była w Dahabie 4 miesiące nie miałyśmy jakiegoś bliższego kontaktu. Okazuje się bardzo egzotycznie. To mądra dziewczyna i ciekawie się z nią rozmawia. Ma 24 lata i dużo podróżuje od kilku lat, bardzo ambitna i skoncentrowana na samorozwoju. Cieszę się z tego nowego kulturowego doświadczenia. W supermarkecie kupiła foremki w kształcie misi do pieczenia cista, co rozmiękczyło mnie i Ahmada. Artykuł agd pierwszej potrzeby.
Nasz dom już prawie kompletnie wyposażony. Dzisiaj może uda się ugotować jakiś pierwszy posiłek. Lodówka zaopatrzona wzorowo. Same warzywa i nabiał. Dieta zdrowia i urody przed nami.

sobota, 20 lutego 2010

dni mijają

i snuje się powoli godzina za godziną, dopada mnie senność potworna, po 2 dłuuuugich nurkowaniach. Dzisiaj musialam uadawać, że jestem znawcą tutejszej rafy......nawigacja podwodna na orientacje, ale dla pewności kompas też wzięłam. Przydał się, bo tutejsza rafa potrafi wyprowadzić na manowce. Inaczej niż w Dahabie, trudniej powrócić w pożądane miejsce wyjścia, wiec póki co będę z kompasem się trzymać za pasem. Jest taki malutki, że prawie go nie widać....
Penetracja wraku to żaden problem, ale trzeba jeszcze go w czeluściach niebieskich znaleźć. Dzisiaj się udało, ale jeszcze potrzebuję kilku razy aby obadać i zapamiętać gdzie jakie ryby mieszkają. Bo cała sztuka divemasterska polega na pokazywaniu ciekawostek.....ale trzeba znać miejsce aby swobodnie się poruszać po terenie.
A zatem aby do wiosny, na razie znam miejsce z wrakiem Ceder Pride i bajecznie kolorowy Japanese Garden.

Zmieniłam kolor blogga, żeby był inny niż stacja dahab....mam nadzieję, że lubicie różowy.

piątek, 19 lutego 2010

stacja Aqaba 2

Wszystko powoli się rozkręca.Poznajemy tajniki biurokracji tutejszej, jak wyekspediować nurków szybko, sprawnie i zgodnie z wymaganiami. Przy granicy izraelskiej wiele stresu.....wojsko pilnuje aby nurkowie nie dopłyneli do Ellatu i nie podłożyli bomby.
Wczoraj, troszkę nocnego zycia zobaczyłam. Byliśmy z Ahmadem w barze Oxygen, 2Rosjanki na barze i 15 facetów odprowadzających je wzrokiem tu i tam. Lokalne pyszne winko czerwone, potem białe i do domu, bo rano pobudka. Ahmad wraca do Amanu w sobotę, więc wszytsko będzie wyglądało nieco inaczej po jego wyjeździe. Będzie czas na swobodne odkrywanie samemu co w trawie piszczy.

czwartek, 18 lutego 2010

stacja Aqaba

i stalo sie....jestem w Jordanii. bez łez sie obeszlo gdy zegnalam Dahab.....potem na prom Queen Neferettete i wysiadlam na czystym brzegu Aqaby. Bardzo duza roznica kulturowa. Porazajaca czystosc i logika. Ahmad odebral nas z portu, pojechalam z mloda japonka Saori, wyprodukowana w dahabie jako DM. Nowy produkt Samirka.
mamy przyjemne mieszkanko z pralka i balkonem, z ktorego nie widac morza, ale za to kawalek miasta. Aqaba polozona jest w zatoce, gdzie spotykaja sie 4 granice, Egipt,Izrael, Jordania i Arabia Saudyjska. Stad tez widok wieczorny to niekonczace sie swietlne gorzyste miasto. moje pierwsze skojarzenie z Atenami - i z zapachu i z klimatu.
Dzisiaj poza 3 nurkowaniami dla ogarniecia sytuacji podwodnej wiele sie nie wydarzylo. klientow nie bylo. rafy sa bajeczne, dahab to cmentarzysko, tutaj jest zycie. Setki wspaniale zachowanych koralii....kolory, o ktorych dahab moze juz tylko mowic w czasie przeszlym......bardzo pieknie pod woda, chociaz miasto jest tylko kurortem wielkim i daleko mu do klimatu beduinskiej wioski.
W nowym miejscu bardzo spokojnie, mamy stala pensje i prowizje, zakwaterowanie i wyzywienie w pracy....czyli nie ma sie o co martwic. nie mam sie juz co stresowac z powodu paszportu i problemu z wjazdem. udalo sie wszystko. Stad juz tylko do Polski.

poniedziałek, 15 lutego 2010

nowa przyszłość

I nastał plan ostateczny. W środę wyjeżdżam do Jordanii. Tam popracuję w bazie International Dive Center, może miesiąc, może ciut dłużej.....laser i do domu.

niedziela, 14 lutego 2010

po


już lepiej, napiszę później, bo mało czasu teraz. trochę czułam się przez te 3 dni jak ten biedny kotek, co to leży u nas sobie na dzielni i nikomu nie przeszkadza. Można obserwować wszystkie stadia rozkładu, nie jest też jedynym gatunkiem wygrzewającym się na słońcu po śmierci. Tutaj, służby miejskie czy też lokalna społeczność nie czuje potrzeby usunięcia zwłok z ulicy...leżą więc co rusz zdechłe kózki, baranki i koty...można dopatrzyć się ciekawych gatunków ryb, ostatnio widziałam przy pustej plaży duży kawał jeszcze mięsny jakiegoś delfina......a w wodzie nie spotkałam.
Początkowo widoki szokujące, ale po 6 miesiącach życia w prymitywnych, antyestetycznych warunkach nie widzi się wielu rzeczy. Uświadomił mi to Leon, który opisał miejsce jak zaraz po wojnie. Dla niego to pierwszy kontakt z krajami mocno rozwijającym się, Azją głęboką czy Afryką udającą geograficznie Azję.

piątek, 12 lutego 2010

choroba

I chwyciło mnie cos na kształt choroby. Gorączka i gardło zawalone. Leze wiec grzecznie w lozku 2 dzien,nic fajnego. Ledwo przełykam sline, o płynach nie wspomnę.
Przeczytalam 30 storn Czwartej Reki. Co 3-5 kartek zapadam w sen kilkugodziny. Majaki wielopostaciowe.
Juz teraz ciut lepiej, bo zdecydowlalam sie przyjac Nurofen na zbicie goraczki. Idac za sladami Leona prowadze glodowke, aby skuteczniej wlczyc z choroba.

poniedziałek, 8 lutego 2010

triumf Leona

Leon rozpoczął animację tubylców w Yalla. Zorganizował jam session z bardzo dużą ilością alkoholu i kilkoma instrumentami. Proporcje narodowościowe nie były wyrównane. 12 reprezentantów z Polski pobiło mniejszość rosyjską i niedobitki pojedyncze czy podwójne z krajów kapitalistycznych
Na wieczorku obecni byli wszyscy Polacy rezydujący na stałę w Dahabie, również Paweł, z którym to nie widziałam się długi czas.

Foto jeszcze z końca wycieczki, u Ahmada na campie.

niedziela, 7 lutego 2010

wycieczka

Korzystając z nadmiarów,
czasu, pogody, dobrego towarzystwa,
odbyła się wycieczka.
2 dni poza Dahabem, z daleka od much i ludzi....a właściwie w połowie tak, a w drugiej jednak z tymi i tamtymi.

Pierwszy dzień w górach, nocleg przy ognisku, drugi dzień piesza wędrówka na odległe plaże Ras Abu Galum, powrót na bazę w Canyonie i nocleg u Ahmada.
Góry dobrze chronią przed wiatrem, którego ostatnio sporo w Dahabie, więc spokój i cisza,poza tym dobrze oddalić się na jakiś czasu od baru Yalla i wiecznie lejącego się rumu. Thomas okazał się dobrym kompanem, wciąż jeszcze ze sobą rozmawiamy hahahhaa.

Ras Gabu Galum to osada beduińska, znana z dziewiczych, piaszczystych plaż i koralowych ogrodów dostępnych tylko dla nurków, który zataszczą swój sprzęt na wielbłądach albo wykosztują się na wyprawę łodzią. Wygląda bardzo nieautentycznie. Jak fikcyjne miasteczko zbudowane na potrzeby kręcenia nowego westernu. Niski budżet. Praktycznie żywej duszy tam nie ma. W tym low sezonie przynajmniej. Warto było przewędrować spory kawałek na piechotę, byłam w tym miejscu 5 lat temu, wtedy tylko 3-5 wiat stało, dzisiaj jest nawet super market....i to nie jeden.

Trochę kilometrów w nogach, trochę niewygód, ale wypad bardzo udany. Kolejny plan aby udać się na południe. Rejony wydm piaszczystych i odległych raf Gabr-el Bint.
Zatem, ostatnie dni w Dahabie, poza pracą, której mało, spędzam bardzo wakacyjnie. Tak jak i inni, bo generalnie tempo życia w styczniu i lutym bardzo się odmieniło. Więcej spokoju ulicznego ogólnie rzecz ujmując.

piątek, 5 lutego 2010

islands

Piękny portret Piotrka z Islands. ławica barakud, wiecznie obecna w tym miejscu, od lat, niezmiennie.
Ładne fotki, aż zaczynam się zastanawiać nad inwestycją obudowy do swojego Nikona. Może to już czas.....najtańsza opcja 1450 UDS plus przesyłka i cła. Hmmm,,, pomyślę jeszcze troszkę. Nie jest to jakaś straszna fortuna. Może jak sprzedam lampy i inne gadżety to będą fundusze na obudowę.
Pomysł już od dawna aktywny, ale wydatek nie mały. Jest to jednak narzędzie pracy, a nie pierścionek z brylantem. Zarobi na siebie.

czwartek, 4 lutego 2010

party


Archiwalne zdjęcie, co mi Paweł od znajomych podesłał, kiedy to na moje imieniny wypiliśmy morze alkoholu. Dostałam całą płytkę pysznych fotek z zeszłego roku, od Piotrka i Magdy.
Bardzo miło.

Paweł powrócił z Polski, zgubili mu walizkę z wódką, kiełbasą i soczewkami zamówionymi dla Kelly.....uj...mamy wszyscy nadzieję , że się odnajdzie.

Dzisiaj pomachałam Ahmadaowi, wczoraj jego wyjazd uczciliśmy serią Teqilli. Smakowa była, Leon teraz za barem w Yalla, mamy więc nieco większe porcje alkoholu w cenie 50.
Zimę zatem przeżyjemy.

Poza tym, wiatr, romans z Thomasem kwitnie, powoli jednak przygotowuje się mentalnie do opuszczenia Dahabu i zakończenia tej sielskiej przygody.

Zapytałam również konsula w Kairze czy może mi przedłużyć paszport, abym swobodnie mogła do Jordanii wyjechać i wrócić do Egiptu. Odpowiedział: paszportu nie można przedłużyć, proszę sobie wyrobić nowy bo zakłada Pani liczne podróże w niestabilnym regionie.

I co tu teraz o tym myśleć....uciekać trzeba.....hahaha.

środa, 3 lutego 2010

lutowe wichury


W Dahabie nastała pora wiatru. Sporego wiatru. Niebo się chmurzy, wciąż temperatura pod 30 stopni, ale fale uniemożliwiają pływanie i nurkowanie rekreacyjne. Mało nurków to i do pracy nie chodzę ostatnio. Wiatr bardzo przyjemny jest, ale oczy w soczewkach niestety nie lubią za bardzo powiewu urwistego.

Szykujemy się do zmiany mieszkania. Padł pomysł zamieszkania wspólnie w 9-10 osób. Dzisiaj idziemy obejrzeć dom do wynajęcia. 6 wypada zmiana jeżeli byśmy się zdecydowali. Ja, to już raczej z dystansem na to patrzę, bo moje losy w Dahabie to kwestia kilku tygodni. Dobrze mi tu gdzie jestem, nie ma też problemu aby się przenieść gdzie indziej na te ostatnie dni.

Dzisiaj pożegnanie Ahmada, jutro powraca Paweł z 3 tygodniowego pobytu w Polsce. Będzie świeża kiełbaska. Tak więc czas powitań i pożegnać wciąż trwa. Już niebawem moje good bye będzie trzeba zorganizować.......oj łzy wzruszenia z pewnością w nie jednym oku się zakręcą.

poniedziałek, 1 lutego 2010

EGIPT mistrzem Afryki

Wielkie szaleństwo wczorajszego wieczoru. Egipt w ostatnich minutach strzelił znamiennego gola. Przez 2 godziny na ulicach Dahabu nie ustawały tańce, a właściwie akrobacje z podwójnymi akslami. Wszyscy faceci tańczą jak tancerki brzucha, opanowali do perfekcji ruch biodrami. Płonęły pochodnie, flaga egipska długo powiewała na wietrze, potem zapanowała cisza i przenieśliśmy się do Kelly na pożegnalne party Stace.


Pojechałam na wielkie zakupy, do rana nie zabrakło nam alkoholu.
Rano spore fale na morzu, Dahab opustoszał, ogólne zmęczenie wczorajszym wieczorem. Zjadłam niesmaczne śniadanie na brzegu morza, fale wskakiwały nam na stolik, piękne słońce. Paskudna egipska kawa, ale i tak przyjemna to chwila była.

Na foto Thomas, entuzjastycznie pochwycił mnie ukruszając sobie jedynkę. Na pamiatkę.

niedziela, 31 stycznia 2010

wiejskie życie



w dahabie spokój, cisza, można powiedzieć nuda. beduini namnażają wielbłądy, rodzą się szczeniaki, kociaki. Każdy teraz kocha football, dzieciaki i dorośli, turyści i miejscowi, wszyscy kopią.
Dziś finały, Egipt contra Ghana.
Za 15 minut zaczyna się zabawa,
ja idę się kąpać.

Wieczorem party, Stacey wyjeżdża z Dahabu. Fajna dziewczyna, może się uda jeszcze spotkać. wysyłam ją do Madrytu do znajomych ze skuotu. Sama bym z chęcią wyjechała.
Za 3 dni wyjeżdża również mój przyjaciel wielki, Ahmad. Wraca do swojej kliniki do Jordanii. jest więc to czas pożegnań wielkich.

sobota, 30 stycznia 2010

Gabr-el Bint

zakończyłam pierwszy tydzień pracy dla Hydena. Jutro wypłata. Bardzo sobie chwalę i miejsce i ludzi. Przyjemna atmosfera, wzorcowa plaża, spokój, zero arabskiego bałaganu, który często w 7 heaven odbierał radość dnia. Nurkowania troszkę się różnią, nie trzeba nikogo trzymać za rękę....
jutro mam czas wolny, idę trenować styl syreny, już co prawda bez monofina, ale z pełnymi płetwami też dobrze się płynie.
W związku z nawiązaniem nowego zawodowego kontaktu zatrzymam się jeszcze na jakiś czas w Dahabie. Hyden przyjął mnie jako freelancera, więc nie zawsze będę miała co do roboty, ale to mi pasuje do czasu wyjazdu bardzo. Oby tylko nowi klienci przyjechali, jutro zmiana turnusu.
Dzisiaj, po raz pierwszy udało mi się zanurkować na najładniejszej rafie Dahabu czyli Gabr-el Bint......troszkę pochmurno było, więc kolory słabe, ale piękne, piękne miejsce. Foto z łódki w załączeniu.

Ostatnio dużo imprez i alkoholu. W dniu sławnego meczu Egipt-Algieria, kiedy to Egipt strzelił 3 gole w Dahabie zapanowała wieczorna euforia. Udzieliła mi się ta piłkarska feta. Oj głowa i sumienie długo cierpiało.
Ostatni tydzień spędziłam w towarzystwie młodego Belga o imieniu Thomas, podróżnik zabawny. Młody bardzo, ale na kilka dni wesoło z młodym pokoleniem poobcować. Thomas już drugi miesiąc w Dahabie, niebawem zaczyna swój Open Water, ja póki co rezygnuję z kursu instruktorskiego. Luty odpada. Przemyślałam sprawę, zrobię to już z nowym paszportem w kolejnej podróży.

wtorek, 26 stycznia 2010

dzień australii


pierwszy dzień w nowej pracy. Znajomy Mahmmud zapoznał mnie z szefem bazy Black Rock Dive Center http://www.blackrockdivecentre.com/, sympatyczny Anglik o imieniu Hyden przyjął mnie wczoraj na próbę. Dzisiaj zatem miałam 2 nurki. Przyjemna odmiana pracować z Angolami czystej rasy. Wydarzył się mały wypadek nurkowy, a właściwie zbyt szybkie wynurzenie jednego z nurków, które może nie jest najlepszym startem.......ale mam się pojawić w pracy jutro. Może więc ten incydent nie będzie dla mnie żółtą kartką ani wilczym biletem.
W związku z tym czekam na rozwój sytuacji, jeżeli praca się poukłada jak trzeba zostanę jeszcze troszkę. Póki co Hyden nie ma problemu z moimi papierami i brakiem wizy, ale jak będę chciała zostać na pełen etat to formalności trzeba będzie załatwić.
dzisiaj wielkie święto Austalijczyków, Nicka nie ma w domu, pewnie już w barze piwo dziesiąte pije. Sporo Aussies dookoła więc zaraz szybki prysznic i do baru Blue Beach uciekamy. Leon szczęśliwie też pierwszy dzień w nowej pracy, ten sam znajomy mu naraił robotę . Póki co dużo zapału i energii, dobrze, bo 6 lutego nowy czynsz trzeba zapłacić.