niedziela, 27 grudnia 2009

coppa di parma


dojechała dzisiaj do nas wyborna "coppa d parma".....prawdziwa świnina z Włoch. Strasznie smakowało. pyszne rarytasy powinny się również pojawić w plecaku Agnieszki i Pawła, już za kilka dni. Przybywają 30.....hurrraaaa...pierwsi gości!!!!!

na foto dzieciaki z dzielni, bose cwaniaczki. wiedzą, że zawsze mam zakupy smakowe i proszą o banany, cukierki, a w końcu i pieniądze. Gest banana zawsze mam. Potem biegną za mną rzez chwilę, aż do momentu kiedy przypominają sobie, że mieszkam z wielkim psem, a tutaj psa boją się wszyscy, Egipcjanie i Beduini, szczególnie jak duży....więc wataha dzieciaków rozbiega się między kozami.

podaję oficjalny adres dla wszystkich zainteresowanych pisaniem do mnie:

7 HEAVEN Hotel
Gosia Pytel
Mashraba
DAHAB

South Sinai
EGYPT

sobota, 26 grudnia 2009

Boże Narodzenie


święta w Dahabie pokończone. Dekoracje mało gdzie wytrzymały do drugiego dnia świąt. Mikołaja nie widziałam. Prezenty jednak były,
i te małe i te duże. Bonów świątecznych i paczek
z pracy nie dostaliśmy, ale jakby luźniejsza atmosfera i kto chciał miał wolne (nikt jednak nie chciał).

Wigilia kameralnie, w górach, przy ognisku, z kurczakiem i rumem. Cisza, spokój, dużo gwiazd. Rankiem, 25, nurek. Potem obiad u Kelly i Krzyśka w polsko-austalijsko-duńsko-słowackim gronie, tajskie jedzenie. Wieczorem kolorowe drinki w Yalla Bar, tańce w RUSH i taxi do domu.
Chyba po raz pierwszy tak zabawowo i mało jedzeniowo na święta.
Kontakt z rodziną bardzo skromny, ale nawiązany, kilka minut. Całuję mocno raz jeszcze wszystkich.

wtorek, 22 grudnia 2009

święta


w dahabie szykują się święta, malują chodniki, czyszczą wentylatory....takie porządki.
u nas w bazie odmalowali nawet grzyba w łazience, tak na szybko oczywiście, emulsyjną, razem z połową umywalki i kranem, ale tak tu już jest - budownictwo na poziomie jaskiniowców.
ja, póki co list do świętego Mikiego napisałam.....wpada do nas niebawem....a plany na święta jeszcze nie ustalone, może pójdziemy w góry, może będzie tyle pracy, że będę pracować....dam znaka.

czwartek, 17 grudnia 2009

przeprowadzka


zamieszkalam w normalnym domu....w dzielnicy z dala od morza i zgielku, z kozami i beduinami czyli na assali (po polsku chyba kozanow czyli nie daleko padlo jablko od jabloni....).
pierwsza noc na nowym miejscu udana, chociaz caly czas snily mi sie straszne horrory....mam nadzieje, ze doolola wszystko dobrze, ze to tylko zly sen byl. mieszanko komfortowe, jest biezaca ciepla woda, pralka, teraz o powierzchni chyba 40 mkw....ladny widok na gory etc.... aby dotrzec do pracy na rowerze potrzebuje dokladnie 6-7 minut, nie jest wiec zle. dahab to wciaz wioska, chociaz bardzo globalna i multikulturowa. wkrotce zamieszcze jakieś foto z nowego domu....poki co goscinnie na komputerze ahmada - bez polskich liter.
dzisiaj ostatni dzien pracy naszego Richarda...fajny to byl chlopak...moze wroci w lutym do nas......moze, moze , moze...czesc osob wraca, czesc tylko tak mowi. tak jak z sikaniem do pianki. nurkowie dziela sie na takich co sie przyznaja i na tych co nie....
ja odzwyczajam sie od tego komfortu, bo nie da sie nie zauwazyc, ze potem pianka zalatuje na wietrze moczem. trzeba wiec wstrzymywac zwierwcze....

poniedziałek, 14 grudnia 2009

maria maria


od kilku dni awaryjnie mieszkam z Marią. szalona duńska dziewczyna, marzenie większości tutejszych chłopców. Zostałyśmy przeniesione do pokoju z łazienką w pierwszym rzędzie...nie wiadomo czy w nagrodę czy za karę. Jest wesoło, ale już nieco wyrosłam z bałaganiarskiego stylu życia młodocianych. Trzeba zatem nadać wydarzeniom mieszkalnym nowego wymiaru.
Ponieważ dobry wujek Samir już mnie tak bardzo nie kocha, postanowił wprowadzić opłaty za pokoje dla staffu. Tym samym podjęłam decyzję wyprowadzenia się w inny, uroczy zakątek Dahabu. Rozglądam się pomału za czymś wyjątkowym, a póki co na dniach wynoszę się do znajomego (padło na Pawła nr 2), wstępna opcja jest zamieszkać osobno z Pawłem nr 1, jak coś okazyjnego ciekawego znajdziemy. Neutralny grunt, dobry kontakt. Będę miała swoją kuchnię i lodówkę, co do tej pory było tylko marzeniem ściętej głowy. Paweł nr 2, ten z ostatniego obrazka, instruktor z dużym psem, bardzo zaprasza do siebie na dłużej niż kilka dni, ale tak odważnej decyzji jeszcze podjąć nie mogę. Komfortowa to opcja, bo miłe lokum, ale ale.... no właśnie!

czwartek, 10 grudnia 2009

dahab wciąga

Ostatnie dni troszkę chłodniejsze. Wieczorami, a właściwie już wczesnym popołudniem popijamy herbatę i siedzimy w polarach. Trudno ciału powrócić po nurkowaniu do normalnej temperatury. Zaczęłam już nosić docieplacz, co oznacza 2x7mm. Znacznie lepiej. Docieplacz jeszcze nie znoszony, sztywny i nieprzepuszczający wody, ale kilka nurków i da się i w nim swobodnie poruszać. Póki co czuję się w nim jak Michelin albo bojka. HIHI....tak właśnie.

Na foto Paweł, dla wszystkich zainteresowanych.
Dużo czasu razem ostatnio spędzamy, dużo nowych informacji, pomysłów i możliwości.

Ogólnie, muszę przyznać, że pobyt w Dahabie mnie zaskakuje, podoba mi się coraz bardziej, lubię tutejszy spokój, nie nudzą mnie rafy i miejsca, wszystko płynie swoim rytmem, jest bardzo zbalansowanie. Niczego mi nie brakuje, pogoda idealna, trzymam dietę bezglutenową (co okazuje się strzałem w dziesiątkę), popijam spokojnie zieloną herbatę, powróciłam trochę do jogi. Mam czas dla siebie i dla innych, lubię bardzo nową pracę.
Może dlatego mylę aby zostać przy tym na dłużej.

wtorek, 8 grudnia 2009

58 m


jednodniowy wypad poza dahab. paweł zabrał mnie na ras mamlah - 2 Polaków technicznych podejmowało kolejną próbę penetrcji jaskinki na głębokości poniżej 100 m. Pomagaliśmy im się ładować do wody - doszłam im pomachać do dziury na 58 metr. Cool! Niestety, narkozy azotowej nie było.....Prywatna wycieczka w 4 osoby, bardzo sympatycznie, rafa dziewicza.
W załączeniu foto.
Z okazji Mikołaja zrobiłam również specjalizację NITROX. Trochę matematyki...ufff....liczono, mnożonko, dzielonko.

sobota, 5 grudnia 2009

w grudniu po południu

Barbórka. Pamiętałam o tym wyjątkowo dobrze. Dusza wałbrzyska się odezwała. Jakoś na wpół świadomie powracam do rodzinnych stron i tradycji. Mama ostatnio dzwoniło, może to i dlatego.
Zakończyłam też pierwszy tydzień pracy divemasterskiej. Kulu tamam, chciałoby się powiedzieć po arabsku........
Tak zaczęłam pisać wczoraj jak mnie wywaliło z sieci na cały wieczór.
Dzisiaj dzień rozpoczęłam od aktualizowania swojego Windowska i Mozilli.....po raz kolejny przeklinam zakup komputera z vistą....ble!!!!!!
Powoli zaczynamy rozmawiać o świętach i jak je spędzimy. Stół wigilijny na pustyni czy tez huczna popijakwka w stylu duńskim. Zdania sa podzielone. Zapowiada się wesoło. Każdy ma gdzieś tam rodzinę z krwi i kości ale tutaj tworzymy coś na kształt komuny, dobrze skumplowanej, więc można mówić o rodzinnej atmosferze.
Szykuję się więc do zakupów online.....na Mikołaja. Mam nadzieję, że sanie docierają na pustynię.
Ja już dostałam prezent gwiazdkowy - podręcznik instruktorski z hologramem za 100 baksów.
Hehe...inwestuję zatem.

sobota, 28 listopada 2009

#262169

od tygodnia jetem numerem 262169! Tym samym, moje założenia dahabowe zostały wypełnione. Odbyła się intensywna impreza z okazji otrzymania numeru. Po snorkel teście zasnęłam nieprzytomnie w środku imprezy. Przed 12 byłam już grzecznie zdeponowana w swoim łóżku. Wszyscy zaproszeni bawili się przy ponczu dużo dłużej....
Na pierwsze zlecenie nie musiałam długo czekać, ledwie przebudzona po hucznym fetowaniu, otrzymałam parę vipów do nurkowania na kilka dni. He, he.....głęboka woda.
Pierwsze nurkowanie - Islands, bodaj najbardziej pokomplikowana rafa dahabu. Udało się jednak wrócić do wyjścia. Drugiego dnia racy moja grupa rozrosła się już do 8 osób, a trzeciego dnia głębokość nurka wzrosła pod 40. hehe... szybko to leci.

poniedziałek, 23 listopada 2009

Egipt PANY


przegapiłam relację z meczu, który chyba był najważniejszy w tym roku dla tego kraju. przegrali, ale za to co działo się w tych dwóch połowach.....uffff, paraliż miasta totalny. tylko mecz się liczył i głośne relacje komentatora.....Ahmed do Mohamada....Ahmad, Ahmad....!!!!!! Strasznie mnie to ubawiło.
Po meczu, wiadomka, żałoba troszkę. Nie udało się przejść dalej....
Dzisiaj już nikt nie pamięta.

sobota, 21 listopada 2009

cdn

odcinek klanu numer dwa. steve, instruktor z dublina. woli whisky od haszyszu. ma aparat podwodny którego pożądam, ale pomimo że mieliśmy układ, że zostanę na noc za aparat, nie dostałam aparatu. muszę się więc bardzie starać.
paweł, instruktor z planety, hehe... nadzwyczaj kulturalny i uprzejmy, aż zatęskniłam za polską twardą kurwą.
próbuję rozłożyć moje uczucia i ich brak równomiernie, aby każdy z nich czuł się w równym stopniu niezaangażowany. przepraszam jeżeli liczyliście na jakieś konkrety, konkretów w tym przedmiocie brak.
dzisiaj powróciłam do pracy po 1.5 dniach laby. wypoczęta, odespana, wybawiona.
podziwiałam dzisiaj szalonych kite surferów, co oni wyprawiają na tym wietrze. dzisiaj też na porannym spacerze odkryłam zakątek dahabu, gdzie chciałabym zamieszkać, klimat chorwacki....wąska piętrząca się uliczka, dużo orchidei i starego kamienia. powęszę tam w poszukiwaniu żywej duszy. dzisiaj nikt żywy się pojawił.
ze spaw codziennych, naprawiłam swojego bika...już nie dawałam rady z obwisłym łańcuchem i brakiem hamulców.
codziennie otrzymuję smutne wieści z wro, że bilety do dahabu za drogie, że nie będzie gromady sylwestrowej. a z drugiej ręki, od przyjeżdżających, że płacą za lot z niemiec kilka euro....jak trafię na taką okazję natychmiast rezerwuję cały aircraft. chęć podzielenia się tym pięknym miejscem rozrywa serce.

fred and friends


W krótkim skrócie opowiem o swoich znajomościach.
Fred the Fish,
kanadyjczyk z Montrealu, poznaliśmy się kilka lat temu. Co jakiś czas spędzamy wieczory w jego górskim domku z widokiem na morze. Zawsze mieszka w uroczych zakątkach Dahabu.
Do tego worek zioła i czuję się jak na małych wakacjach. Fred chwilowo odpoczywa od swoich rosyjskich miłości, więc dobrze nam się układa relacja towarzyska. Nie romansujemy, ale z zewnątrz może to wyglądać inaczej.


W kolejnym poście opowiem o Pawle, Ahmedzie i Stevie, bo to z nimi właśnie czterema spędzam najwięcej czasu w Dahabie. Czy to wystarczy?

wtorek, 17 listopada 2009


zima trwała 3 dni. powróciło słońce i podniosła się temperatura wody. znowu mamy niezmienne 25 stopni. i niech tak zostanie. czasami zawieje jeszcze wiatr porywisty, ale przecież mamy połowę listopada, powinno być wietrznie.
po kilku tygodniach ubierania się w stylu hawajskim wyciągnęłam bluzę i jeansy, ale przyjemnie.... tutaj takie drobiazgi sprawiają sporo frajdy. mam jeszcze polar w zapasie, ale tak jeszcze nie przemarzłam.

kilka dni temu zanotowałam pierwszy pochmurny dzień, też zachwycił. Pod wodą raczej bez większych zmian, większe prądy, ryby walczą z naturą próbując chronić swoje terytorium. ja jeszcze w pojedynczej piance, nie marznę, ale niestety musiałam ją raz obsikać. Sikanie do pianek jest zjawiskiem powszechnym, są też tacy co się do tego nie przyznają. Ja, do tej pory wytrzymywałam, miałam nawet swojego rodzaju blokadę psychiczną, ale jak przyszedł właściwy czas to wiedziałam, że mogę zlać się w przysłowiowe gacie. Troskę mi wstyd.

rozpoczęłam niewinny romans. haha, wiedziałam, że oczekiwaliście długo na sensacyjne wątki z podróży. na razie nie będę się rozpisywać. w tym wieku już krew wolniej krąży i człowiek nie ekscytuje się byle czym. mogę tylko zapewnić, że nie jest to relacja katolisko- muzułmanska. raczej divemastersko-instruktorska, czyli wieczorami możemy sobie rozmawiać o nurkowaniu, heheh, ale tgo nie robimy.
Grono dahabwych znajomych powiększa się i umacnia. Sporo narodowości, imprez i ruchu wokół, ale radzę sobie z tym dobrze. jest czas na kino, pływanie, czytanie książek.Cyklicznie pojawiają się rodzime trunki, smakołyki z rosyjskiej restauracji (prawdziwe pirogi ruskie sprzedają tuż za moim domem), dorwałam ostatnio nowy Przekrój. Lada dzień moja divemasterska aplikacja zostanie opatrzona numerem, a wtedy nastąi kolejny zwrot akcji. Nowe wyzwania.

poniedziałek, 16 listopada 2009

divemaster


jakiś czas temu zakończyłam traning divemasterski - oczekuję na numer......ufff...powoli szykuję się chyba do egzaminu instruktorskiego. Na wiosnę.

sobota, 7 listopada 2009

na zdrowie allaha


małe wakacje na wakacjach. urwałam się z pracy i wypoczęłam z Fredem na dachu. Przyzwoite wino. Dobry czas. A w pracy, jak w pracy, spędziłam 30 minut na przekonywaniu młodej Koreanki do zanurzenia głowy pod wodę - bez skutku jednak. Jej umysł zablokował funkcję oddychania przez automat. Fantazja mieszkańców Far East wciąż mnie zadziwia. Nie potrafią pływać a zapisują się na kursy nurkowe. Dzisiaj pomagałam Chińczykom.....uffff....ciężki owd się zapowiada....

piątek, 6 listopada 2009

zima


i zaczęła się zima. Powiało wiatrem, nie tylko od wschodu. Zrobiło się chmurzasto, ale to tylko dodaje niebu uroku, permanentny błękit nudzi. W nocy potrzebny kocyk, wieczorami długi rękaw. Podoba mi się tak. Morze szaleje, fale uniemożliwiają pływanie i nurkowanie wielu niedoświadczonym. Pojawiające się prądy porywają nurków, mieszają szyki. W takiej zmianie pogody jest coś interesującego, motywującego do zmian na własnym podwórku. kończę kurs, pozostały jakieś resztki do zaliczenia, dni właściwie policzone. Odkąd pojawił się w obejściu Richi mam więcej luzu ale i też sporo wpadek logistycznych. Richi Zeelander, tak go nazywam pokrętnie, wydaje się nie mieć oleju w głowie i żadnego doświadczenia życiowego, a na pewno nie pracował w charakterze pracownika umysłowego. He, he...pocieszne stworzenie z niego. Wszystko go zaskakuje, przelatuje przez palce, prawdziwa z niego pomoc, skarb. Nie mniej jednak moge mieć dłuższe dni, wolne wieczory i spóźnione poranki w pracy. Wspaniale! Staram się tym samym przymykać bardzo oko na jego nielogiczne posunięcia i wytrwale ćwiczę swoją cierpliwość. Wybuchu szału jeszcze nie było.
Pasiki, znajomi (chyba już bardziej z Londynu niż z Wałbrzycha) opuścili Dahab. Na pożegnanie wigilia z szarkiem, kilka nurków wspólnych i papa...Nie zdążyłam podziękować za podarki które mi pozostawili w torebuni na boku, dziękuje, przydadzą się te szpargały. Wspólnie odkryliśmy wspaniałe alkoholowe połączenie : sok z granata i miejscowy rum. Pycha, bezbolesny poranek, smakowe że hoho!

niedziela, 1 listopada 2009

post nr 28


80 dni poza domem, a tu dopiero 28 post. przepraszam. i do tego bez fotosów ostatnio. samo pisanie o tym, że wszystko dobrze, zdrowo i szczęśliwie wydaje się być mało znaczące. Codziennie nurkowanie, szisza, proste jedzenie, czasami sprawy się pokomplikują - nie ma bananów w sklepie albo głowa boli od alkoholu. Prosto i prymitywnie. Rozmyślam, aby zacząć uczyć się arabskiego i wyprowadzić do uroczego domu przy plaży. Jak zakończę divemastera, to chyba za 2 tygodnie maksymalnie to wtedy podejmę kroki. Póki co uczę Richiego ogarniać sprawy w officie, ale chłopak ma potężny chaos w głowie. Mimo że stara się bardzo to nie jest w stanie efektywnie pracować, ani efektownie nawet, bo cały czas żuje i wypluwa osłonkę na ruszających się jedynkach. Chryste Panie, ale obrzydlistwo.
Właśnie robiąc tysiąc rzeczy na raz zablokowałam sobie hasło do banku internetowego..... bleee....strasznie nie dobrze. Musze dzwonić do Polski zatem.

czwartek, 29 października 2009

boat trip



i udało się zorganizować pierwszą od czterech lat wycieczkę łodzią na odległe Dahabowi rafy. Tym samym miałam day OFF. Wspaniałe uczucie, wiatr, łódka, relax. Wieczorem wraz z Pasikiem i Zoltanem wykończyliśmy litrowy gin, co sprawia, że moja głowa jest dużo większa i jakby pełna wody. Po raz kolejny trzeba się przyznać do słabości kondycji przy konsumpcji alkoholu. Tutejsze warunki sprzyjają odpoczynkowi przy sziszy, nie przy napitku.
Dzisiaj podejmę próbę zdania egzaminu ze sprzętu. jak mi głowa wcześniej nie pęknie, hihi...
spóźnione foto z okienka wizowego - procedury wciąż nie pokończone, wiza w drodze.
Uściskiwuję!

niedziela, 25 października 2009

praktyka

sezon w pełni. dużo pracy, ale i dużo nauki. Fizyka po angielsku za mną, dzisiaj fizjologia ( znaczniej przyjemniejsza materia). Od kilku dni mam pomocnika, Richard z Nowej Zelandii. Dobry z niego kompan, trochę za dużo pytań zadaję, mówi perfekcyjną angielszczyzną, co mnie już trochę denerwuje i nosi jakąś sztuczną plastikową osłonkę na zęby,która pozostawia w różnych miejscach jak je i pije. Obrzydlisto....postaram się zrobić foto dokumentacyjne....Wujaszek Samir wrócił, zagania wszystkich do pracy, w związku z szałem sezonowym brakuje wszystkiego, jak na wojnie. Pozdrawiam więc z frontu, temperatura otoczenia 30, wody 25.
Dziś mało czasu, postaram się nadrobić później.

niedziela, 18 października 2009

nowy wymiar

wczorajsze imieniny były huczne. bardzo dużo wódki musiałam wypić. i tej z górnej i tej z dolnej półki. bleee..... nurkowym zwyczajem wypiłam również alkohol nalewany przez rurkę z założoną jednocześnie maską - można się udusić. Dzisiaj jednak samopoczucie obrzydliwe. Nie zdawałam sobie z tego sprawy dopóki nie zeszłam pod wodę. Pulsująca głowa i ściśnięte flaki, pawik w przełyku trzymany przez 42 minuty. Oj, nigdy więcej nie dopuszczę do takiego zestawienia. Wczorajszy alkohol to ostatni alkohol. Kolejny może bardziej symboliczny i dopiero za jakiś długi, długi czas.
Czas pod wodą umiliły mi jednak widoki - divesite o wdzięcznej nazwie Islands po raz kolejny mnie zachwyciło..... 2 ośmiornice, ławica barakud i piękne korale. Hassan poprowadził nas nowa trasą - wspaniały szlak. Po wynurzeniu jednak czułam jedynie słabość i niezborność ruchową.
Dzisiaj egzamin z fizyki.....chryste panie, nic się nie zmieniło, wciąż fizyka jest nie do pojęcia. Musiałam ściągać z klucza odpowiedzi... Wstyd!

sobota, 17 października 2009

rower visa i imieniny


Dużo wątków muszę poruszyć aby pouzupełniać moje dokonania tutaj. Kolejność przypadkowa. Wykonałam kroki w kierunku legalizacji swojego pobytu tzn. pojechałam na wycieczkę do TOR załatwić wizę na kolejne 6 miesięcy. Koszt 1 euo. Jeszcze muszą potwierdzić mój profil z lokalnymi security i wiza gotowa do odebrania.
Zakończyłam specjalizację pt. deep dive, przypieczętowana zalogowanym nurkiem o głębokości 41 m. Był to również mój pierwszy nurek jako przewodnik. Prowadziłam grupę 3 nurków - nie było trzeba korzystać z planu awaryjnego, na moje szczęście.
Rozpoczęłam już na dobre procedury divemasterskie - powoli kolekcjonuję punkty i jak wszystko wypadnie zgodnie z założeniami to w 3 tygodnie kończę nauki.
Posunęłam się do przodu - powoli i w pyle, na rowerze. Zakupiłam rower. Za szlachetną cenę 110 LE. Dla niezorientowanych w walutach wyjaśniam, że to wydatek rzędu 20 dolarów amerykańskich.
Koniec roku się zbliża, więc małe szaleństwo w centrum. Dorabiamy papiery, wymyślamy statystyki itd. Wszystko po to, aby coroczna wizytacja centrum wypadła bez zarzutu i aby przybito nam pieczątkę, że możemy działać w roku 2010. Mój kociak rośnie szybko, zdaje mi się, że jest chłopcem ale zbyt wcześnie aby potwierdzić tą informację na 100 %. Posikał mi troszkę w pokoju, to na pranie, to na łózko. Standardowe procedury zastosowałam, powoli przyzwyczajam go do spania poza domem. jest waleczny i dobrze sobie radzi w naszym wielkim kocim środowisku.
Dzisiaj celebruję imieniny, niewytłumaczalne dla cudzoziemców święto. bO niby kiedy są imieniny Mohammada, Ahmada i Saori... Dziękuję rodzicom za telefon, miła niespodzianka. Ostatnio jakoś rzadko na necie bywam, więc i okazji z rodziną porozmawiać nie miałam.
Jakiś czas temu przekonałam się na nowo do alkoholu.....niestety po tygodniu eksperymentów stwierdzam, że w mojej diecie pojawiło się zaburzenie i skóra nie lubi alkoholu. Jak tylko poluzowałam rygorystyczne założenia efekt sie natychmiastowo zmienił. Ciężko jednak trzeba pracować na oczyszczanie organizmu. Motywacja troszkę mniejsza, bo przyjemnie jest zjeść ciepły placek i napić się zmrożonej wódki i ginu. Dostałam od klientów alkohol, więc i go wypiłam. Tfu, świństwo!!!

sobota, 10 października 2009

alicja w krainie czarów


bajkowe doznania ostatnio. nurkujemy w przepięknych ogrodach rajskich. świat fantazji. wieczorem dym o egzotycznym zapachu, skusiłam się też na alkohol. Miłe doznanie. Dzisiaj dostałam na pożegnanie 1 litr wybornego Bombay ginu od klientów. Chyba się nie zmarnuje...
Zaprzyjaźniłam się z Ahmedem, instruktorem z Joradanii. Sympatyczny i otwarty, ale romansować z nim nie będę. Postaram się mimo wszystko utrzymać czystość rasy.
Ahmed jest optykiem, ale od czasu do czasu przyjeżdża do Egiptu pracować jako instruktor. Całkiem przypadkowo w trakcie jednego z wieczorów opracowałam plan powrotu do domu. W drodze do Polski pojadę do Joradnii zooperować laserowo wadę wzroku. Jordania ma najwyższy standard medyczny w całej zatoce - zabieg w wytwornej klinice kosztuje 400 EUro.....ale po zabiegu nie można 3 miesiące nurkować. Wspaniała wizja uzdrowienia zatem.

środa, 7 października 2009

maleństwo


mam maluszka. kocia znajda, którą przygarnęła Tracy kilka dni temu. Tracy i Jimmy wyjechali do Sharmu, zostawili mi kociaka. Ma 3 tygodnie, nie mam rodziny.spał ze mną bardzo grzecznie, wtulony w moją szyję, tuż między potylicą i poduszką. słodziaczek z tego szczeniaka, ma jeszcze szafirowe oczy, brudny pyszczek i miałczy jak tylko się obudzi.
nasza wspólna zabaweczka, przytulanka.
dzisiaj dzień zaczęliśmy porannym nurkowaniem. 6.45 bardzo dobra pora na przywitanie się z wodą. zatrudniłam nowego divemaster o imieniu Omar. Chyba dobry wybór.
poza tym wszystko po staremu, przesiąknęłam już tzw. diving industry.

wtorek, 6 października 2009

pierwsze 37


hej...witajcie. qrcze, znowu poślizg z pisaniem. tyle się dzieje, wieczory zajęte. codziennie nocne nurkowanie, nie ma czasu na neta. rozkochuję się w wieczornym sziszowaniu, próbuje nowe smaki. można zamówić sziszę o smaku cappucino, miodową i coca coli....hehhe zawsze coś dziwnego musi być w tym arabskim świecie.
okazuje się, że lata doświadczeń pracy w selectcampie robia swoje. Praca w centrum to chyba mój żywioł, wszyscy zadowoleni, klienci adorują, uwodzą i zapraszają do swoich odległych domowych zakamarków. Krąg znajomych się bardzo powiększa. miłe to, nie powiem.
foto zrobił znajomy, na 37 metrach.

sobota, 3 października 2009

master scuba


czas tak ucieka szybko, że nie wiem kiedy i znowu luka w korespondencji z zagranicy (czy to się tak pisze?). wszystko się układa harmonijnie. nie mam czasu i weny na fotografię, ale wpadłam na pewien pomysł, o charakterze artystycznym. Zamawiam zatem aparat ze stanów i zaczynam podwodą przygodę. Opiszę szczegóły pomysłu w kolejnym poście, bo teraz bardzo w biegu.
Mija już miesiąc, qrcze, strasznie szybko a zarazem powoli się toczy tu życie. Wydaję mi się, że jestem tu od zawsze....
W międzyczasie robię MASTER SCUBA DIVER, zaczęłam od specjalizacji DEEP DIVE. 4 nurkowania na 40 m. COOOOOl.
Causy dla wszystkich zakochanych w blogu.

poniedziałek, 28 września 2009

czekolada


robię się na brązowo...
żeby zmieszać się z tłumem i ich jeszcze lepiej rozpracować.
bardzo spokojnie się zrobiło, 2 ciche dni na odpoczynek. mniej ludzi, jakaś ogólna zmiana turnusu chyba. Dzisiaj rozpoczęłam dzień bardzo porannym nurkowaniem, wstaliśmy o 6.....piękny poranek. 54 minuty pod wodą, aż gęsia skórka się pojawiłam pod neoprenem. Żałuję, że częściej nie mamy klientów co lubią wczesne nurki.
Dostałam drugi napiwek. Tym razem 20 funów (starczy na obiad), otrzymałam też kilka wyróżnień ustnych. Ludzie doceniają to co robię, widzą że jestem dobrym człowiekiem i organizatorem chaosu. Lubię to co robię, klienci zadowoleni. Otrzymałam propozycje pracy na Karaibach od sympatycznego małżeństwa z Holandii. Zabawili u nas kilka dobrych dni, instruktorzy nurkowania, podróżnicy, prowadzą biznesy nurkowe na wyspach. kto wie, może i skorzystam z propozycji.
Póki co okładam się maseczkami z glinki aby nadać odpowiedni a tonację :)

niedziela, 27 września 2009

dobry czas

no i zaczęło się życie podwodne na nowo. radość. uszy się sprawują. nowa energia w żyłach. w międzyczasie zastanawiam się nad akceptacją pozycji managera centrum. może warto na kilka miesięcy, większe pieniądzory, a obowiązki takie same jak teraz, czyli prawie wszystko na mojej małej, kreskówkowej, głowie. Dzisiaj obchodziliśmy podwodne urodziny, w najbliższym czasie zamieszczę foto.
Odwiedzam polskich nurków ostatnio, hmmm.... dziwna mieszanka.
Zapewniam wszystkich, że wszystko ze mną ok. Nie piszę, bo w dzień ciężko zobaczyć coś na wyświetlaczu laptopa, a wieczorami chce się zrelaksować i wyjść poza dom, więc nie ma czasu na internet.

sobota, 26 września 2009

uszy good

nie pisałam, bo internet zapadł w śpiączkę. Płacisz, wymagasz, ale to koniec co możesz zrobić. moja kontuzja chyba zakończona, jeszcze nie chcę mówić, że wszystko się ma ok, ale przedwczoraj na nocnym nurkowaniu nie miałam żadnych problemów. Ufff..... ostatnio nasłuchałam się wiele o chorych uszach, barotraumach i przewlekłych, niewyleczalnych usterkach nurkowych organów słuchowych. Zawsze wydawało mi się, że profesjonalni nurkowie mają perfekt uszy ale wczoraj wywiedziałam się od polskich nurków z Planet Divers, że wielu z nich zmaga się z problemami opuchniętej trąbki, niedrożnej błony i zapchanych zatok. Naczytałam się, że przy lekceważeniu małych problemów można sobie uszkodzić wzrok i doprowadzić do stanu zatoru zatoki policzkowej, który usuwa się tylko operacyjnie. Wolałabym się w to nie pakować.
Wraz z nurkami z Polski do Dahabu przyjechały do mnie kabanoski....ależ to rarytas. tutaj jadło mizerne raczej, w restauracjach ceny europejskie, a przy niskim budżecie nie bardzo jest miejsce na codziennie jadanie na mieście. Rozwiesiłam sobie kiełbaski w pokoju, suszą się, patrzą na mnie codziennie. Wspaniały podarek. Bardzo dziękuje Magdusi, co spełniła to moje małe życzenie i Edycie co przemyciła to przez granicę. Nie muszę się z nikim dzielić, bo tutaj nie je się wieprza. Hurra.

środa, 23 września 2009

dni mijają, koty rosą, wiatr wieje. dużo by pisać, już nie codziennie, bo dostęp do netu płatny i nie zawsze jest na to czas, ale zawsze miałabym coś do powiedzenia, napisania. Wieczorem jednak przyjemniejszy jest relaks przy sziszy nad brzegiem morza niż ciepły komputer na kolanach.
Wczoraj spędziłam urokliwy wieczór z grupą nurkową z Kairu. Zabrali mnie na nocny wyjazd na pustynię, pieczony na ogniu koziorożec, spokój i widok zapierający dech w piersiach. W dolinie otoczonej z trzech stron górami polana- taras z widokiem na cały dahab i arabię saudyjską, marzenie każdego Egipcjanina. piękne miejsce. tak zabawiają się bogacze - organizują wypady rodzinne na pustynię z wykwintnym jedzeniem, bez alkoholu oczywiście. poznałam wyższą klasę niewątpliwie hehe...spędzają urlop w dahabie, w najdroższym hotelu panda resort, jeżdżą klimatyzowanymi furami i gdyby nie ich charakterystyczny długi ostatni pazur można by ich wziąć za Europejczyków. Bardzo sympatyczni, wykształceni, z nienagannym angielskim. Zapraszają gorąco do Kairu, bo Egipt to nie tylko Dahab. Dla porównania, że nie wszystko złoto co się świeci poznałam bogatych młodziaków studentów z prywatnych szkół amerykańskich. Kosmos. Lansują się na Jamesa Deana, fizyczne ideały z hollywódzkim białym uśmiechem, oj, ale w rozmowie są tak nieautentyczni, że zaparło mi w pierwszej chwili dech w piersiach. Posługują się jakimś filmowym angielskim z Beverry Hills, przysięgam. Nadęci i zapatrzeni w siebie komplemenciarze do mdłości. Ufff....dobrze, że pojechali z naszego hotelu, bo byliśmy sąsiadami i co wieczór zaczepiali mnie rozmowami o tym jak trudno jest znaleźć w życiu bratnią duszę.
jutro ostatni dzień postu od nurkowania, prawdziwy ramadan miałam. czuję się już super, lekarz mówił, że to drobiazg, zwykła dysfunkcja trąbki eustachiusza. Zakraplam tu i tam codziennie i chyba (oby) wszystko ma się dobrze.

niedziela, 20 września 2009

chorobowe


kilka dni zwłoki. dużo pracy, stanowczo za dużo. Odkąd andrea opuścił naszą bazę napłynęła fala turystów z różnych stron świata. Okupacja chińska, Rosjanie, Japończycy, Amerykanie. Robota pali się w rękach, brakuje sprzętu, usterki, zamieszanie i 35 stopni w cieniu. Oj, nawet mnie głowa rozbolała od tego biegania od wieszaka do wieszaka. Egipskie podejście do biznesu jest absolutnie niezrozumiałe, nawet nie próbuję się wdrożyć. Jeszcze nie oswoiłam się z ich krzykliwą intonacją, permanentnym papierosem w ustach i długimi pazurami u rąk, którym nie chcę się bliżej przyglądać. FUj, straszna maniera.
Wciąż zmagam się z zatokami, wczoraj skończyłam lekarstwa, ale nie czuję większej poprawy. Tzn., nie czuję już w lewej zatoce bólu, ale dziurka w nosie zatkana. Pechowo troszkę. Póki co 5 dni do tyłu z nurkowaniem, praca od rana do wieczora. Godzę się na to, bo nie mogę zejść pod wodę. Kilka dni jeszcze trzeba odczekać.
Wczoraj skończył się RAMADAN. Teraz 4 dni party, kilka sklepów z tej okazji pozamykali. Nikt już nie pości, można uprawiać seks z żoną i palić papierosy przed zachodem słońca. Na twarzach Arabów zagościł znowu uśmiech.
Mój kataloński friend dzisiaj wrócił do domu. Sympatyczny tydzień spędziliśmy, ale męcząca minimalność językowa towarzyszyła naszej znajomości. Troszkę nawet mi się smutno zrobiło przy pożegnaniu, ale to chyba normalne, że człowiek się przywiązuje do dobrego szybciej niż do niewygody i tortur.
Zaczynam odczuwać ogromną potrzebę porozmawiania w ojczystym języku o rzeczach o których tutaj się nie rozmawia. Egipscy kumple wychowali się w innej bajce, dużo mają do nadrobienia.
Kończę pisać po wielkim zamęcie. 16 CHińczyków chciało zanurkować na próbę tzw. intro. czekaliśmy na nich 3 godziny, 5 instruktorów, 3 spoza bazy, przygotowany sprzęt, popłoch i zamieszanie, po czym o 16.45 Chińczycy odwołali zabawę. czyżby zaczęła się wojna.

czwartek, 17 września 2009

zatoka


przepraszam, ale wifi tutejsze to nie wifi w domu. Prędkość i stałość łącza pozostawia wiele do życzenia. ale jestem, niemalże codziennie podłączona.
walczę wciąż z zatkaną zatoką po lewej stronie czaszki. Zatkała się, biorę jakieś proszki, krople i wciągam nosem morską wodę (takie zalecenia). Kilka dni zatem do tyłu z nurkowaniem.
Mój brazylijski kolega postanowił niestety na dobre opuścić centrum, póki co ogarniam sprawy sama. Zmieniłam też pokój na mniej luksusowy, ale za to z widokiem godnym pozazdroszczenia. Trzeba jednak kilka razy dziennie się wspinać na drugie piętro. Na tzw. tarasie powstało Japońskie getto, może mi się oczy rozejdą na boki od tego sąsiedztwa bliskiego. :)
Wieczory ostatnie spędzam z Josepem, z molassą o smaku wiśniowym naprzemiennie z jabłkowym oraz chińskim jedzeniem. Bardzo dobra restauracja obok z chińczykami, pierwsza klasa, autentyk i przyjazna cena. Dobry czas.

środa, 16 września 2009

uzupełnienie


dzisiaj dwa posty, bo ten wczorajszy z opóźnieniem opublikowałam. nie mogłam się doprosić o hasło wifi......ale obyło się bez nerwów, po prostu tutaj czas płynie inaczej a słowa później, zaraz mają inne znaczenie. Od 4 dni proszę o wymianę żarówki i baterie do kalkulatora - zawsze będą zaraz. :)
na szczęście mój umysł wypełnia spokój i cierpliwość i póki co nie wzburza mi się krew.
Mój współpracownik w afekcie porzucił pracę, szlag. Może jeszcze da się przekonać, jak nie to będę musiała troszkę mocniej chwilowo popracować.....uffff w tym upale to nawet najmniejsza i najprzyjemniejsza praca staje się męcząca.
na foto amigo Josep from Catalonia. Wzorowy uczeń naszej instruktorki Tracy, sympatyczny znajomy, wesoło sobie komentujemy tutejsze podejście do życia i swoisty brak manier. swoim pierwotnym angielskim w przezabawny sposób opowiada o przygodach, które go spotykają - dobry obserwator z dziennikarskim zacięciem. Prowadzi sklep z nasionami w okolicach Barcelony, pracuje jako operator światła w teatrze i u ojca projektanta mebli , bardzo ucieszył go mój gwizdek na delfiny, sprzedają takie w szopie u siebie za 30 euro.
z przykrością donoszę, że upały nastały naprzemiennie z wiatrem. dobry czas dla windsurferów, zaczynają pączkować. już zatem nie tylko na dnie jest tłoczno, ale i na powierzchni również.
Ja chwilowo off od nurkowania, przeczyszczam zatoki. @ tableteczki i kropelki dziennie i powinno się polepszyć.
Ściskam i jutra!

kontuzja ustała, ale dzisiaj odpuszczam nurkowanie. relax do południa, a później praca. poczytałam wczoraj o dolegliwości, zobaczymy jak się sprawy potoczą (są 2 drogi) - póki co do doktora się nie wybieram.
siedzę sobie zatem przy śniadanku pod palmami z laptopem i wifi. 3 kociaki dookoła, piesio i tłum nurków w bazie - wyjątkowo dużo się rano dzieje dzisiaj. kursy, kursy, kursy - baza pęka w szwach. szefo zadowolony.jedzie dzisiaj do Kairu, na miesiąc, córka wychodzi za mąż. Samir nie ciepi stolicy, jedzie jak na skazanie, ale obowiązki rodzinne to w tym kraju absolutny priorytet. zabiera zatem 3 walizy forsy i jedzie. zapraszał mnie serdecznie, ale chyba wolę bryze dahabu niż smog kairu.
wczoraj dokończyłam filmotekę herzoga...rescue down, troszkę mnie zaskoczył banlnością historii vietkongu....z całym szacunkiem dla poległych tam. w skali 1-10 daję tylko 5. z rozpędu poszedł drugi film, diabeł ubiera się u Prady - lekki i bardzo hollywoodzki.
a teraz krótki komentarz do zdjęć. mały koci żebrak, zawsze na posterunku jak ktoś je. Koty tutaj wariują na punkcie wody słodkiej i jedzenia. w każdym jadalnym miejscu jest spryskiwacz na koty. W ekstremalnych sytuacjach należy użyć jak gaśnicy do pożaru. jeszcze nie używałam, ale może dlatego, że mało jadam na mieście. koty przychodzą do mnie wylegiwać się na kolanach albo żeby posmyrać je za uszkiem. ten kociak wygląda bardzo swojsko, umaszczenie europejskie, maniery arabskie. na początku dzikusek, ale teraz już sam do mnie przychodzi.
korzystając z okazji chciałam podziękować wszystkim za poczytywanie mojego pseudo pamiętnika. Miłe komentarze i słowa otuchy. Pozdrawiam wszystkich równie serdecznie i gorąco zapraszam do odwiedzenia. optymalne warunki :)

poniedziałek, 14 września 2009

sqeeze

r
dzisiaj pojawiły się pierwsze problemy techniczne w życiu nurka. pomimo tego, że dołożyłam wszelakich starań i przed wyjazdem odwiedziłam pana stomatologa, to poczułam tzw. teeth sqeeze. Dla mniej wtajemniczonych wytłumaczę, że chodzi o nie wyrównane ciśnienie w zatoce szczękowej. Czekam do jutra, jak ból zęba (minimalny ale jednak) nie minie muszę udać się do tutejszego dentysty. Ajmer zapewnia, że utrzymane są wszelkie standardy higieny. chyba należy mu wierzyć. Może zatem jednak wypełnienie nie trzyma jak trzeba, albo jest jakaś szczelina w okolicy. dziwne to uczucie było, na 3 metrach już poczułam kłucie w całej zatoce szczękowej, ścisnęło, łza z oka poszła...uuuuu, przetrzymałam, na 8 metrach już ból prawie nie odczuwalny. za to po wyjsciu z wody do teraz, a minęło 5 godzin, czuję ucisk na całą szczękę. dyskomfort, nie fajnie, smutne.
poza tym dzień jak co dzień - słońce, morze, ramadan.
jutro mam na popo, mogę się wylegiwać do 14.30. ale prawda jest taka, że w tutejszych okolicznościach budzę się dosyć wcześnie i nie myślę o spaniu w dzień. rano zielona herbata, lekkie śniadanie i woda, ta słodka i ta słona.
umacniam relacje polsko-japońsko-hiszpańskie. wataru san, instruktor japoński - bardzo sympatyczny typ. ciekawe rzeczy mają w głowach Japończycy, sympatyczna przygoda poznawać w arabskim kraju ich naturę i zwyczaje. Katalończyk - wzorowy student, studiował podręcznik całą noc, rano egzamin na piątkę.
mieliśmy dzisiaj na kursie przykład paniki podwodnej. Katie, Angielka, na widok wzburzonego odrobinę morza dostała dygawki. Spanikowany uczeń nie przyznaje się do błędu, mówi, że maska jest zła, że płetwa mu spada, że but się rozpina i że kołysze i mdli...ciekawe doświadczenie. jako przyszły dive master czy też instruktor dobrze widzieć takie przykłady i sposoby na ich rozwiązywanie. Tutaj diving to fun i zabawa, fabryka pieniędzy. mówi się everything gonna be all right.
poprosiłam chłopaków aby posprzątali mi pokój, zamiast tradycyjnego łabędzia zastałam mumię ubraną w moją piżamę, spódnicę, czapkę i okulary.....że im się chce.

niedziela, 13 września 2009

FRIENDS



oj oj...jeden dzień zwłoki na blogu i mi się oberwało czy żyję. Jak ne piszę to też żyję.
Wczoraj - ciężki dzień. Wieczorem, po 12 godzinach pracy, udałam się na kolacje do Chińczyka. Tam zapoznałam śmiesznego Hiszpana z Pirenejów. Oj, wesoły wieczór. Zabawny podróżnik o imieniu Josef. Jego angielski bawi i cieszy, urzekający hiszpański akcent. Zaprosiłam go na nurkowania, zaczyna jutro. Dzisiaj przeżywał chorobę egipską troszkę.
Zabawna historia, dredy przyciągają dredy - w jednym czasie przyszło do mnie dzisiaj dwóch znajomych egzotycznych, Takheschi z Tokio i Josef z Hiszpanii, oboje udekorowani biżuterią i z bujną dredową czupryna na głowie. He, he, podoba mi się tak.
Tutejszy hasz wyborny i delikatny.

piątek, 11 września 2009

JAPAN


dzisiaj po japońsku, trzy nurki z Japanami. Pod wodą jeszcze bardziej egzotyczni. Instruktor Wataru załamywał ręce, pocieszne stworzonka patrzyły na lądzie i słuchały, a pod wodą zamieszanie. Słabi studenci, musieliśmy im mocno pomagać utrzymać się tak gdzie trzeba. Po pierwszym nurkowaniu dostali mocne "baty", odwołaliśmy Blue Hole, zamiast tego rafa łatwiejsza, powtórki i ćwiczenia pływalności. Umówiłam się na wieczór z Frederickiem, dawnym znajomym co osiadł w Dahabie 4 lata temu.
Dzisiaj był mój day off, jutro Andre ma wolne, zaczynam sama o 8. He he......zaczyna się ostro 14 nowych nurków z rana do wysłania na rafę. Ubrać, zarejestrować i wydać skrzynki na sprzęt. Będzie troszkę zamieszania.
Nauczyłam się po japońsku pierwszych słów....uszi - pyszne. Szybko łapią polskie słówka, szybciej niż angielskie...:)

czwartek, 10 września 2009

Pączątki nie zawsze takie trudne


pół dnia laby, opalanko i pół dnia semi-pracy.... Andre pokazał mi wszystko, złoty chłopak. Wyznał, że ma słabość do dredów...hehe.
Po pracy tzn. po 19 już tylko relaks.
Wzmocnili siłę rażenia wifi lokalnego - działa jak trzeba.

Tydzień diety cud mija dzisiaj. Obserwuję znaczną poprawę, skóra się leczy samoistnie niemalże. Aldehyd octowy wyparowywuje ze mnie. Czuję ulgę potworną. Tutejsza marchewka jest gigantyczna, przypomina bardziej buraka. Surowa jest podstawą mojej diety. Zajadam się zatem burakami na surowo (na zdjęciu), pomidorami, ogórkami i tą dziwną marchewką.
Do tego orzechy i suszone owoce. Woda z cytryna i tyle. Nic więcej, czasem mięsko albo ryba. Zadnych węglowodanów, glutenu i cukrów. I tak zamierzam trzymać 3 miesiące.

środa, 9 września 2009

LAST DAY


Dzisiaj koniec laby....od jutra praca. Andrea z Brazylii, mój współpracownik oprowadził mnie dzisiaj po centrum, pokazał gdzie co leży i jakie papiery trzeba wypełniać na jaką okoliczność. Sporo tego, ale chyba dam radę.
Przygotował piękny grafik dla nas....2 zmiany 8-14.30 i 14.30-21. Jutro popo pierwszy shift. Bardzo mnie to cieszy.

Sporo kosmitów z Japonii u nas, ich znajomość angielskiego jest znikoma na maxa, poruszają się jak małe robociki, śmiesznie się noszą, nie kumają świata, machają tylko głowami na znak zrozumienia i nie zrozumienia. Ciężko ich rozkminić. Dużo miejscowych mówi jednak w ich języku i mają swoich instruktorów tutaj. Właściwie arabski ma dużo wspólnego z japońskim, w pierwszej chwili trudno rozróżnić. Może zacznę się uczyć jednego z nich dla poszerzenia horyzontów.
Dla przypomnienia sobie skąd jestem obejrzałam Pornografię Kolskiego i kończę Stasiuka. Obie pozycje zagadkowe.
Dostałam dzisiaj, na pożegnanie, książkę najnowszą Paula Austera. Mój pierwszy znajomy odjechał, Yves z Belgii, fajnie nam się rozmawiało, od niego też książka.
Byłam też wczoraj na zewnętrznej kolacji, zjadłam pierwszą arabska rybę. Drogo to dosyć tutaj sobie liczą, pozmieniały się ceny zdecydowanie. Nurkowanie teraz po 30 dolców, dodatkowo za transport i opłaty za wjazd na rafę w niektórych miejscach. Dobry więc to deal, bo inaczej nie stać by mnie było na tak intensywne nurkowania. Zobaczymy co potem w życiu.....

wtorek, 8 września 2009

GOLDEN BLOCKS



Fajniucho było dzisiaj. Pojechaliśmy na South....na Golden Blocks, Moray Garden i takie tam.
Chyba można powiedzieć o tym miejscu, że ładne. Dużo dzieciaków miejscowych, nie wiadomo skąd, bo w pobliżu nie ma żadnych domów. Może też maja wakacje w Dahabie.

Publikuję ciekawostkę egipską, napisy ostrzegawcze na paczkach papierosów od niedawna maja też obrazki. Ładna seria z tego będzie, oto pierwsza odsłona.

poniedziałek, 7 września 2009

MOBILNIL


urra...jestem w egipskiej sieci. zakupiłam kartę startową Mobilnil. Mój numer 0172272057 - dzwońcie!
impulsy poniżej 5 gr....raj dla telefonicznych maniaków. Dzisiaj spotkałam dawnego znajomego Mohameda sprzed 4 lat....miła rozmowa, dowiedziałam się o jego 2 małżeństwach, różnicach kulturowych i kilku innych sprawach. Mamy układ, on świeżo po ślubie, żona w innym mieście, próbuje unikać kobiet i ma mocne postanowienie wierności, a ja chcę znajomości bez trzeciego wymiaru. hehe fajnie, ze tacy też są. będziemy oglądali razem filmy, grali na playstation i takie tam bezalkoholowe rozrywki.
Mohamed, mój stary nowy friend; małżeństwo z Europejką podsumował jako oparte na czystym sexie, który skończył się po 1,5 roku......potrzebował bardziej tradycyjnej żony, zgody z religią i rodziną. Ma teraz 9 lat młodszą studentkę social works. Pokazał mi filmiki i zdjęcia ślubne....prawdziwe Boolywood. :) Ciekawe spostrzeżenia wymieniliśmy, był szczery do bólu. Wygląda jak smakowite ciasteczko i dlatego ciężko mu zmienić tryb życia na "oszczędny", dziewczyny rzucają mu się na szyję i pragną, pragną.....ufff.....(nie w moim typie na szczęście - za piękny).

Dla kondycji i dyscypliny trenowałam dzisiaj pływanie stylem zmiennym. Sprawdziłam dzisiaj filtr 30 - opala w sam raz. Na plaży zjawiskowa grupa nurkowa - arabskie dziewczęta w chustach i piankach nurkowych, jedna miała też na nurkowym neoprenie sukienkę, aby ukryć zarysowane kształty......szaleństwo, to chyba od tej temperatury. Zrobiło mi się bezwstydnie jak spojrzałam na swoje wyeksponowane ciało w kostiumie z odkrytym brzuchem....

niedziela, 6 września 2009

MIŁOŚĆ


Udało się dzisiaj pod wodą. Scena jak z filmu przyrodniczego. Zaloty ośmiornic, dodam, że to bodaj najinteligentniejsze zwierzę morskie. Prowadziły się za rękę/łapkę/mackę, zmieniały kolory, obejmowały się i pryskały dymem z takich małych otworków......magiczna scenka, ogromne 2 osobniki w rozpiętości do 1 m każdy. Musiałam jednak to widowisko opuścić, bo moi współtowarzysze nie zauważyli tego, a ja jako ostatnia zapinająca grupę mogłam pogapić się na nie ale, aby nie wzbudzić paniki reszty nie robiłam tego długo, bo ślepa reszta płynęła z prądem dalej...szybciutko.

Egh, dla takich scenek warto zmagać się z tymi ciężarami na powierzchni.


Dzisiaj też pierwszą pracę wykonałam, zorganizowałam wyjazd na rafę. Mój instruktor Mohamed kazał......wielki jest jak ten czarny pan z Zielonej Mili. Mohamed Jordan - mój nauczyciel na najbliższe tygodnie. Kiedyś załączę jego zdjęcie.
Na fotce inny pan sympatyczny zbiera daktyle pomiędzy pokojami hotelowymi. Zdjęłam go małym tele leżąc w pokoiku....chyba nie miał nic przeciwko.

sobota, 5 września 2009

ALLAH AHBA


Jest połowa Ramadanu. Wiem, bo zamykają supermarket w południe.
Zanurkowałam dzisiaj 2 razy....miły to powrót. Rybki mnie nie poznały, ale może jutro te na Blue Holu będą pamiętały, a może to przez tą nową piankę i maskę wyglądam inaczej pod wodą.
Mam już kocie towarzystwo. Zaprosiłam sobie do pokoju matkę karmiącą na kabanoska wieprzowego od Krakusa. Smakował jej, chyba nie jest muzułmanką prawdziwą....bo jedzenie świnki tutaj to nie bardzo prowadzi do Allaha. A co do Allaha, to zaprasza mnie kilka razy dziennie na modlitwę, słyszę przez okno, bo meczet w sąsiedztwie. Ciekawe, że tutaj aby oddawać cześć Bogu potrzeba tylko położyć dywanik, niebieskie światełko i głośnik na dachu....żadnej plebanii i wikarego nie trzeba opłacać.....
Kociaka nazwałam Pandora...jakoś tak mi się skojarzyło...

piątek, 4 września 2009

rajska plaża


urlop rozpoczęty.... plaża, woda i słońce.
poznałam śmiesznego japończyka z Tokio, Takeshi czy jakoś tak...udaliśmy się dzisiaj zatem na wspólne snoorkowanie.
nauczylam sie też nowego arabskiego słowa "acetone" - to zmywacz do paznokci... tak zaczęłam zakupy.

czwartek, 3 września 2009

URLAUB

26 godzin i dotarłam....zastanawiałam się wielokrotnie czy faktycznie 60 kg bagażu to absolutne minimum? mały odcisk na palcu jest i poobijane kości miednicy od wleczenia waliz. lotnisko w dusseldorfie dosyć nudnawe jak na 6 godzin zwiedzania....udało mi się nie wydać wszystkich pieniędzy od razu...ludzie jakoś mało interesujący, żadnych modelek i aktorów....był tylko śmieszny Niemiec z wygolonym na prawie łysej głowie napisem URLAUB.
teraz już jednak wszystko jak z "innej" bajki, room sympatyczny bardzo, samir przywitał uffff...gorąco..... campari się chłodzi, cholera mamy je wypić po kryjomu w pokoju bo oficjalnie jest ramadan. to chyba czas na pierwsze "halas"......