niedziela, 13 września 2009

FRIENDS



oj oj...jeden dzień zwłoki na blogu i mi się oberwało czy żyję. Jak ne piszę to też żyję.
Wczoraj - ciężki dzień. Wieczorem, po 12 godzinach pracy, udałam się na kolacje do Chińczyka. Tam zapoznałam śmiesznego Hiszpana z Pirenejów. Oj, wesoły wieczór. Zabawny podróżnik o imieniu Josef. Jego angielski bawi i cieszy, urzekający hiszpański akcent. Zaprosiłam go na nurkowania, zaczyna jutro. Dzisiaj przeżywał chorobę egipską troszkę.
Zabawna historia, dredy przyciągają dredy - w jednym czasie przyszło do mnie dzisiaj dwóch znajomych egzotycznych, Takheschi z Tokio i Josef z Hiszpanii, oboje udekorowani biżuterią i z bujną dredową czupryna na głowie. He, he, podoba mi się tak.
Tutejszy hasz wyborny i delikatny.

2 komentarze:

  1. wiesz jak jest... człowiek przyzwyczaja się do tego co dobre... czytanie bloga sprawia mi osobiście przyjemność :)

    OdpowiedzUsuń
  2. hasz preparowany we frani rozumiem? ;]

    Pozdro dziewczyno! :)

    OdpowiedzUsuń